sobota, 29 marca 2014

You're My Angel I

Ludu! o to pierwszy rozdział opowiadania pt. "You're My Angel". Tak jak mówiłam wcześniej jest to, to samo co poprzednie tylko tamto podpisywałam jako "Rozdział coś". Różnica pomiędzy tym opowiadaniem a tamtym jest taka że w pierwszym występowała Weronika jako narrator a w tym po prostu nie. Myślę że wszystko jest jasne choć ja sama się pogubiłam :) Postanowiłam jednak zacząć jako "You're My Angel 1". Od razu mówię że nie chciałam przez to w żaden sposób obrazić Ozzy'ego Osbourne'a którego bardzo lubię. Jedyną rzeczą która łączy mnie z główną bohaterką jest miłość do muzyki rockowej. Wszystko co tu pisze to NIE MOJE przemyślenia tylko głównej bohaterki. Dziękuję za uwagę i życzę miłego czytania.

......................................................................................................................................



WIKTORIA:





Obudziłam się rano tzn. o 10. Moja mama nie powiedziałaby że jest wcześnie. Leżałam rozwalona na całym łóżku, a Steven na samym rogu. Zaraz spadnie ale muszę powiedzieć że to nawet dobrze że spadnie. Więcej miejsca dla mnie. Jestem okropna, wiem. 
   - Suń dupę bo zaraz spadnę. - Powiedział popychając mnie. 
   - Ty robisz wypad bo to moje łóżko. - Odparłam zwalając go na podłogę. 
   - Dziękuję Ci bardzo. - Usiadł koło mnie i uśmiechnął się. Zresztą on zawsze się uśmiechał.
   - Czego się tak szczerzysz? - Zapytałam patrząc na niego dziwnie. Wzruszył ramionami i przytulił się do mnie. Odepchnęłam go i wstałam z łóżka.
   - Gdzie idziesz? - Zapytał. 
   - Ubrać się. 
   - Jak dla mnie możesz chodzić w piżamie. - Powiedział z szerokim uśmiechem. Pokazałam mu tylko żeby puknął się w łeb i weszłam do łazienki. W tym czasie... Nasz kochany Steven'ek Piękny Tylerek zdecydował że zejdzie na dół zobaczyć czy jest coś do żarcia. Tam spotkał Weronikę która stała przed lustrem i zapewne szykowała się do pracy. 
   - Witam! - Krzyknął jej do ucha śmiejąc się. Przyszła pani Tempest wystraszyła się i aż podskoczyła.
   - Co Ty tu robisz?! 
   - Spałem tu moja droga Weroniczko. - Powiedział zaglądając do lodówki. 
   - Jak to spałeś...? Z Wiktorią? - Zapytała podejrzliwie z szatańskim uśmieszkiem.
   - Niestety nie...Nie macie szynki, jak wy tu żyjecie?! - Powiedział. - Ale u niej w pokoju. Idziesz do pracy?
   - Tak tzn. nie ale Wiktoria myśli że traktor. 
   - Traktor? Jaki traktor? Ten James'a co go w garażu trzyma? - Zapytał a ona gapiła się na niego jakby nie powiedziała tego słowa.
   - Ja nie powiedziałam traktor tylko tak. Głuchy jesteś?
   - Nie, nie jestem głuchy powiedziałaś traktor. 
   - Nie, nie powiedziałam...albo wiesz co? Chyba powiedziałam. - Powiedziała zastanawiając się. 
   - Ten Joey to Ci kompletnie z aff affował mózg. - Odparł smarując kanapki masłem. 
   - Oglądasz Make Pake? 
   - Nie ja nie... ale Joe tak. - Powiedział. Po schodach zeszła Wiktoria. Uuu z powrotem wracamy do magicznej krainy jednorożców i tęczy czyli do Wiktorii... Zeszłam na dół a po drodze usłyszałam pytanie Ziemniaka "Czy Steven ogląda Make Pake?" co?! a zresztą to możliwe w końcu to Tyler. Jak się okazało to Joe to ogląda ale ja i tak wiem swoje. 
   - Witam państwo. - Powiedziałam i zabrałam Steven'owi kanapkę już nadgryzioną ale trudno.
   - Ej kurde to moje! - Krzyknął.
   - Nie wierz mu on naprawdę ogląda Make Pake. - Powiedziałam do Łysej a ona tylko pokiwała głową:
   - Wiedziałam od początku.
   - Nie prawda! - Krzyknął Tyler rzucając w Weronikę kanapką (oczywiście drugą). 
   - Ty chamska świnio! jak mogłeś jak ja teraz do roboty pójdę?! - Krzyknęła.
   - No normalnie na pieszo albo samochodem pojedziesz, jak chcesz to możesz nawet na wrotkach pojechać. - Odparł spokojnie. Łysa zmierzyła go wzrokiem który mówił "pogadamy jak wrócę" i poszła na górę zapewne się przebrać. - A wiesz że ona do tej roboty nie idzie?
   - Jak to? - Zapytałam. Jakim cudem przecież mówiła mi że idzie, TYTYTY okłamała mnie!
   - No tak tylko tobie powiedziała a tak naprawdę to nie wiem gdzie lezie. - Wzruszyłam ramionami i poszłam zrobić herbatę. Gdzie jest sąsiadka? Przecież zawsze tu rano siedziała. Hmm... Po schodach zeszła Wera już przebrana. Wzięła jedną kanapkę z talerza Steven'a.
   - Ty lepiej już jedź tym swoim Ogg Poggiem do pracy. - Warknął na nią. 
   - Mówiłam że ogląda Make Pakę. - Powiedziałam zabierając mu kanapkę.
   - No wiecie co?! Żeby człowiekowi żarcie zabierać. - Mruknął.
   - To żarcie to z naszej zawartości lodówki więc mamy do niego prawo. - Powiedziała moja zacna siostrzyczka. Tyler wytknął jej język i prychnął z oburzeniem włączając telewizor. - To Ci biszkopt zaraz się spóźnię na spotkanie z...tzn. do pracy. Cześć! - Krzyknęła i wybiegła z domu.
   - Jestem zazdrosna. - Oznajmiłam.
   - Co? o co? - Zapytał.
   - No bo ona ma Ogg Pogg a ja nie. 
   - Też Ci go kupię. - Mruknął. - Chyba że najpierw wolisz tą fontannę z czekoladą, no bo wiesz dwóch naraz nie mogę...
   - Nie jednak wolę fontannę. - Powiedziałam skacząc mu na plecy.
   - No wiesz co nawet spokojnie postać nie można. - Powiedział zrzucając mnie ze swoich pleców. - Co będziemy robić?
   - Nie wiem...Ja będę musiała iść na zakupy a Ty pewnie pójdziesz do siebie... - Powiedziałam a Steven pocałował mnie w policzek. 
   - Ja mam lepszy pomysł może by tak zostać w domu, obejrzymy jakiś film później ja bym się do Ciebie przytulał, poszlibyśmy spać oczywiście razem...
   - Nie zamierzam cały dzień głodować a Ty chyba troszeczkę za daleko posunąłeś się z tymi rozmarzeniami. - Powiedziałam idąc na górę.
   - Żartowałem no chyba że... - Tyler spojrzał na mnie proszącymi oczkami ale kiedy zauważył że to na mnie nie działa oznajmił że musi już iść do siebie. Kiedy Steven poszedł zdecydowałam się zrobić pranie. Gdy tylko złapałam za drzwiczki od pralki do domu jak tornado wpadła pani Safanolopa.
   - O nie to ja w tym domu będę robić pranie, Ty lepiej idź na zakupy. - Poleciła wyrzucając mnie z łazienki.
   - Ale... - Nie zdążyłam dokończyć bo ta wredna baba zatkała mi usta. Co do różowych spodenek tęczowego jednorożca ma to znaczyć?! - No niech pani będzie. - Powiedziałam kiedy byłam już "wolna" - Wrócę za jakąś godzinę a Ty zabójco masz w tym czasie zrobić obiad. - No jeśli robi już pranie i mnie stąd wyrzuca to niech zrobi też to. Wyszłam zadowolona z domu. Oczywiście sąsiadeczka zgodziła się zrobić obiadek. Po drodze do sklepu (sama nie wiem jakiego) postanowiłam zadzwonić do Łysej której miałam już wczoraj przekazać że dzwoniła jej koleżanka. Całe szczęście nie poszła do pracy tylko gdzieś się tam spotyka z Joey'em lub kimś innym.
   - No hejka Łysy pasztecie. - Rozpoczęłam z nią rozmowę.
   - Czemu do mnie dzwonisz? przecież wiesz że jestem w pracy. - Ona chyba myśli że ja nie wiem o tym że wiem (?).
   - Przecież nie jesteś. - Powiedziałam zarzucając grzywą. Ona niestety tego nie zobaczy. - Dzwoniła do mnie jakaś tam Twoja koleżanka. Mówiła że nazywa się Genowefa i ma 82 lata. Czy ja o czymś nie wiem? - Po drugiej stronie usłyszałam stłumione "czego ona ode mnie chce...płaciłam..." - Ooooaooa ale co płaciłaś?
    - Nie, nic. To co chciała Genowefa? - Zapytała. Matko Boska Częstochowska ona na serio zna jakąś 82- letnią Genowefę.

    - Tak naprawdę to nie dzwoniła żadna Genowefa tylko eeaee...nie pamiętam jak miała na imię. (Będę musiała zajrzeć do poprzedniego rozdziału, coś już zemną nie tak czy co żeby zapomnieć jak ma na imię koleżanka Łysej...) Prosiła żebym przekazała Ci że chce się spotkać, masz oddzwonić podała mi swój numer. Kartka leży na lodówce (tak wiem że nie podawała żadnego numeru ale jest i koniec.(czyt. kropka) Wow nawias w nawiasie, nieźle...) A o tej Genowefie porozmawiamy jak wrócisz do domu. - Poinformowałam.
    - Tak, tak buźka! - Krzyknęła do słuchawki i się rozłączyła. Czadowo. To do jakiego ja sklepu w końcu idę? <Może do Kaufland'a?> Tak, to bardzo dobry pomysł narratorze. <Wiem, zawsze mam dobre pomysły. Tak o to Wiktoria ruszyła do Kaufland'a sklepu w którym wszystko jest tanie i jak to mawia facet z reklamy (dokładnie to nie wiem czy Kaufland'a ale nie ważne) dla mnie w sam raz.> Dzięki narratorze ale ja sama mogłam to powiedzieć. Idź już i mi nie przeszkadzaj. No to wiecie idę sobie, całe szczęście ta upierdliwa baba narrator się już ode mnie odczepiła. <To że do Ciebie nie gadam to nie znaczy że Cię nie słyszę.> Idź stąd. <Dobra.> Nareszcie. Na czym skończyłam? <Na tym że se idziesz.> Ok, dzięki. Miałaś przestać! Kłócę się sama ze sobą jestem jakaś chora psychicznie... no i se idę a tu nagle przede mną jedzie koparka. Normalnie to bym nawet uwagi na nią nie zwróciła ale po pierwsze kierowca był chyba pijany czy coś a po drugie jechał nią sam Ozzy Osbourne. To pierwsze jest już jasne. Pomachałam mu, a on zatrzymał "pojazd" i krzyknął:
    - Wsiadaj bo cię zjem! 
    - A gdzie jedziesz? - Zapytałam krzykiem.
    - Do Kaufland'a. Sharon mi kazała zrobić zakupy. - Wsiadłam do koparki Ozzy'ego. Muszę powiedzieć że było w niej dużo miejsca.
    - To po co Ci koparka? - Zapytałam.
    - To nie koparka tylko Roman, prywatna limuzyna księcia mroku, ciemności, zUa i czegoś tam jeszcze. Sharon chciała żebym jej kupił samochód do pracy to kupiłem piękną, nie drogą koparkę Romana. - Odparł. Nagle zadzwonił jego telefon.
    - Halu? - Osoba z którą rozmawiał nadawała bardzo szybko. - Tak, jestem już w drodze...Co?! kto dzwonił?! Dobrze wiesz że on nie jest godzien wejścia do naszego domu, kobieto...dobrze...Mhhh...jestem Księciem zUa i nie mogę...aha...BUAHHAHHA!!! - Na koniec rozmowy zaczął śmiać się złowieszczo.
    - Co się stało? Zgaduję że coś fajnego. - Zapytałam.
    - Sharon robi kotlety na obiad BUAHHAHHAHA!!! - I tak całą drogę. Kiedy dojechaliśmy do sklepu pożegnałam się z Ozzy'm i poszłam zakupić coś na obiad. Zajęło mi to jakieś pół godziny. <BUAHAHHAHHA!!! teraz moja kolej na gadanie bo chyba nie chcecie słuchać o interesujących pomidorach albo o tym jak to kupuję się mięso? To pytanie retoryczne.> Ozzy: Co?! Tylko ja mogę się tak złowieszczo śmiać. <Dzięki mnie tu jesteś i się tak śmiejesz więc się nie czepiaj.> Bo Cię zjem. <Nie boję się stara małpo.> Że co proszę? Ty ułomna pomarańczo! <O nie, nie będziesz mnie tu od ułomnych pomarańczy wyzywać! Mogę kazać Ci opuścić ten sklep a ty nawet nie będziesz miał na to wpływu.> A ja mogę, A ja...mogę się na Ciebie obrazić i nie chcieć współpracować O! <Idź już lepiej do kasy bo każe Sharon zjeść samej te kotlety.> Nie możesz, nie zrobisz tego! <To idź do kasy i nie marudź. Osbourne pomaszerował posłusznie do kasy aby zapłacić za zakupy.> Ej ale ty wiesz że ja to wszystko słyszę? <Tak wiem dlatego musisz krzyknąć: Kocham Make Pakę! na cały sklep> A co to Maka Paka? <Ułomna bajka dla dzieci w wieku przedszkolnym.> Dzięki. <Powiedział do mnie w myślach z sarkazmem.> Jeszcze ludzie pomyślą że jestem jakiś nie normalny. <Nie martw się już tak myślą.> Ja jestem księciem ciemności oni powinni się mnie bać. <No niektórzy się Ciebie boją... Moja babcia na przykład.> To zniewaga żebym musiał krzyczeć takie rzeczy w sklepie...
    - Kocham Make Pakę! - Krzyknął a ludzie którzy po prostu tu przyszli żeby się pogapić na dział z serem i reszta którą nazywają klientami spojrzała się na niego dziwnie. Niektórzy nawet uciekali w popłochu ze sklepu. <Dzięki Ozzy. Teraz mam się z czego pośmiać a tak naprawdę to ja sama muszę zrobić tak ze przestaniesz mnie słyszeć.> Jeszcze raz to powtórzę to zniewaga księcia ciemności, mroku i zUa. Zobaczysz będę Cię w nocy nawiedzał...<Pa.> I tak o to pan Osbourne przestał mnie słyszeć. Co mogę zrobić? Może by tak zobaczyć co dzieje się w magicznym świecie Gunsów. To bardzo dobry pomysł. W tym czasie nasi kochani panowie z Guns N' Roses kłócili się o jakąś głupotę...
    - Nie to ja jestem lepszy. - Skrzeczał Axl.
    - Nie prawda bo ja Ty ruda małpo! - Odciął mu się Slash.
    - A ty jesteś kudłatą małpiatką w bikini.
    - Odezwała się ruda wiewióra. - Bronił się Hudson.
    - Spadaj.
    - Odwal się ode mnie.
    - Bo zawołam Erin.
    - Tak?
    - Tak.
    - A co wymiękasz i straszysz mnie swoją żoną?
    - Nie, po prostu ty się jej boisz.
    - Wcale nie.
    - Wcale że tak.
    - Nie.
    - Tak.
    - Nie 
    - TAK!
    - Nie! Bo ukradnę Duff'owi Mandy i ona Cię zgniecie tym swoim znakiem.
    - Ona by tego nie zrobiła.
    - Zrobiłaby. - Powiedział Saul. - Dla mnie zrobiłaby wszystko.
    - Nie prawda.
    - prawda
    - Nie.
    - Tak... - I tak jeszcze przez godzinę aż w końcu sami zapomnieli o co się kłócili. Do pomieszczenia w którym zamieszkiwał osobnik o imieniu Izzy weszła pani McKagan.
    - Co wy robicie u Izza? - Zapytała kopiąc leżącą puszkę po coli.
    - A ty? - Zapytali obydwoje z podejrzliwym wzrokiem.
    - Przyszłam do Baśki ale widzę że jej tu nie ma...A wy? - Powtórzyła pytanie siadając na fotelu którego zawsze używała do przesłuchiwania Duff'a po imprezach (nie pytajcie co robi u Izzy'ego). 
    - Kłócimy się, nie widać? - Zapytał oburzonym tonem Axl.
    - Wy zawsze się kłócicie więc sama już nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - A mogę wiedzieć o co? i dlaczego u Izzy'ego?
    - Eee...Ja nie wiem zapomniałem... - Powiedział Hudson patrząc pytająco na Rose'a. Ten nic nie odpowiedział. Widocznie również zapomniał...skleroza. - Rudy czemu my w ogóle jesteśmy u bereto nosiciela? - Zapytał (znowu) Slash z taką nie ogarniającą miną. 
    - Nie mam pojęcia ale jestem pewien że Ty jesteś idiotą. - Powiedział całkiem spokojnie rudy po czym sięgnął po jaśka leżącego na kanapie Stradlinów i walnął nim Hudsona. Oczywiście zacna "małpiatka w bikini" oddała "rudej małpie". Mandy postanowiła że nie będzie przeszkadzać kolegą i poszła na dół do kuchni w której zastała Erin robiącą herbatę.
    - Erin kochanie mi też zrobisz prawda? - Zapytała ze słodką minką. 
    - Tak, jasne. - Powiedziała Rose i sięgnęła do szafki po kubek dla przyjaciółki.
    - Może wiesz gdzie podziała się Baśka? - Żona Duff'a usiadła przy małym stoliku w kuchni.
    - Tak wyszła do Skid Row na ciasto ich zaprosić czy coś. - Woda zaczęła się gotować. - Gdzie ten rudy pawian?! Obiecał mi że powiesi firanki bo je wyprałam. 
    - U Stradlinów kłóci się z loczkiem. - Odparła Mandy biorąc kubek z herbatą od Erin. W tej samej chwili do domu weszła "zaginiona" Barbara razem z całym Skid Row i Metallicą a do pomieszczenia wpadł również "zaginiony" Stradlin. 
    - Hej! - Krzyknął do dziewczyn i wszedł do przedpokoju z zamiarem wyjścia z domu ale gdy tylko zobaczył chłopaków o dokładniej Bolana zdecydował się jednak zostać. - ...Hej. - Zwrócił się do facetów którzy stali w jego przedpokoju i chyba na kogoś czekali. - Co wy tu robicie?
    - Tak po prostu przyszliśmy. Może jakaś mała imprezka? - Zaproponował James. Jak na zawołanie na dole pojawiła się reszta domowników. Slash i Axl którzy na słowo impreza przestali się kłócić, Duff który siedział na górze i grał na basie i Steven który rozmawiał przez telefon już od jakiś 3 godzin z Wendy zbiegł tu z wielkim wyszczerzem na ryju (choć to już normalka).
    - Powiedziałeś "IMPEEEZKA"? - Zapytał uradowany Hudson przeciągając E. Hetfield pokiwał głową. 
    - Szykuj moje wyjściowe spodnie, kobieto. - Powiedział Rose do Erin która tylko walnęła go w łeb i najpierw kazała zawiesić firanki. 
    - Jeśli on tego nie zrobi nigdzie nie pójdziecie. - Smutny i zły Axelek z przymusu i od niechcenia wszedł na stołek i zaczął wieszać firanki. Uśmiechnięta pani Rose przyglądała się staraniom męża. Właśnie o to w tym momencie do chałupy wpadli Steven Piękny Tyler i Joe Boski Perry krzycząc do siebie jakieś dziwne rzeczy:
    - Joe kocham Cię! - Krzyczał Tyler który niedawno wrócił od Wiktorii. Po tych słowach Axl spadł ze stołka. 
    - Tyler Ty idioto uspokój się! - Krzyknął na przyjaciela Perry. - Nie wszyscy muszą wiedzieć że jesteś pijany.
    - Nie jestem ja po prostu Cię KOCHAM PEEERRRRRUNIU MÓJ TY KOCHANY! - Krzyknął tak że aż sąsiadka mieszkająca ulicę obok go słyszała. Oczywiście również przedłużając tak jak Saul E ale oprócz tego jeszcze R. Idący za nimi Brad, Tom i Joey parsknęli śmiechem.
    - Uwaaaaagaaaaa! - Znowu ryja darł pan małpa wokalista (Steven nie Axl). - Idziemy na wielką imprezę do Rainbow a Joeeee stawiaaaa! - Powiedział klepiąc gitarzystę w plecy. Perry zakrztusił się własną śliną.
    - Co?! Ja nie chyba Ty.
    - Oj nie daj się prosić. Plosie, plosie, plosie... - Gadał coraz bardziej zbliżając się do gitarzysty.
    - Ty to już chyba nie powinieneś już pić. - Powiedziała pani Rose odkładając kubek z herbatą na stolik. - Co Ty robiłeś u tej Wiktorii?
    - Śniadanie a potem pojechałem na godzinę do Brada i trochę poimprezowaliśmy. - Odparł odsuwając się od przerażonego Joe.
    - Po Bradzie jakoś nie widać. - Zauważyła Mandy.
    - Bo ja nie szalałem i nie gadałem takich głupot. Nie wiecie czego się dowiedziałem... - Niestety pan Whitford nie mógł dokończyć bo Tylerek mu przerwał.
    - Nie kończ bo pożałujesz. - Gitarzysta wolał później nie żałować i nie zwierzył się reszcie z tych tajemnic Steven'a.
    - To idziemy? - Zapytał Kirk. Reszta pokiwała głowami.
    - Tylko zadzwonię do kilku osób. - Powiedział Slash wyciągając telefon.
    - Axl jeszcze nie powiesił firanek. - Powiedziała Erin. Wzrok wszystkich skierował się na Rose'a leżącego na podłodze. Tyler podszedł do nie go i wydarł mu się do ucha:
    - ŁAKAKAKAKAKAŁ!!! - Wokalista Guns N' Roses szybko poderwał się z podłogi i zaczął rozglądać się po pomieszczeniu z wyrazem twarzy: Co jest?
    - Wieszaj te firaneczki i robimy wypad do Rainbow. - Powiedział Steven T. szczerząc się do Axl'a. Rose podniósł się z podłogi i wszedł na stołek przy tym wyzywając swoją żonę. Ona podeszła do niego i zasadziła mu kopa w tyłek tak że nasz biedny Axiu znowu prawie spadł ze stołka.
    - Czym my tam jedziemy? - Zapytał Sebastian.
    - Jak chcesz możemy pojechać na wrotkach albo krzesłem na kółkach... - Takie coś mógł zaproponować tylko Tom. - Człowieku jak pojedziemy samochodem to po pierwsze nie zmieścimy się w jednym a po drugie z powrotem byśmy musieli go zostawić pod barem. - Bach pokiwał tylko głową i z niezadowoleniem stwierdził że będzie musiał iść na pieszo.
    - Już! - Krzyknął zadowolony Axl. - Powiesiłem, zadowolona?
    - Bardzo. - Powiedziała Erin. - To wy sobie idźcie a my spędzimy miły wieczór.
    - Lecz najpierw zadzwonię do kilku osób. - Oznajmiła Baśka. Chłopaki kiedy byli już gotowi do wyjścia, musieli czekać na resztę czyli: Bon Jovi, Ozzy'ego Osbourn'a, Alice'a Cooper'a i Michael'a Jackson'a zjedli obiad. Tak, no przecież głodni nie mogli pójść. W tym czasie Weronika zdążyła wrócić z "pracy" a Wiktoria z zakupów i razem zjadły obiad, Wendy skończyła pracę. Siostry porozmawiały na temat Genowefy i jak się okazało było to tak stara przyjaciółka, przyjaciółki, przyjaciela faceta z cyrku który znał babkę ze spożywczaka która znała Olkę fryzjerkę która powiedziała swojej klientce przyjaciółce, przyjaciółki Roberta sławnego modela że jego dziewczyna lubi piosenkę Madonny a za to ten model powiedział to jakiejś babce z kościoła która powiedziała swojej koleżance z ławki ta za to powiedziała to przyjaciółce swojej przyjaciółki którą była właśnie Genowefa (tak szczerze to ja sama nie zrozumiałam) i od niej Wera pożyczyła kasę na płytę Madonny. Wszystkie trzy zostały zaproszone na imprezę do domu Gunsów urządzaną przez ich żony. Do ich domu dotarły o jakiejś 17...
  Siedzieli tam sobie wszyscy ładnie a Tyler dostał kolejnego ataku głupoty bo nazwał Joe Tinky Winky'm.
    - Tyler powiedz mi debilu dlaczego mam być tym debilnym fioletowym zasranym gównem!? - Zapytał zdenerwowany Perry.
    - No bo Ty też jesteś fioletowy i nosisz czerwoną torebkę. - Odparł Tyler.
    - Niby kiedy byłem fioletowy? - Zapytał już spokojnie.
    - Jak jesteś zły. - Powiedział przeglądając się w dużym lustrze Gunsów. - Po co wam takie duże lustro?
    - Bo dupa Axla się w mniejszym nie mieści. - Odpowiedziała mu Erin wstając aby zrobić jeszcze herbaty. To już chyba uzależnienie, wypiła w końcu już 4 szklanki. Rose prychnął tylko w odpowiedzi że Erin nie mieści się w drzwiach i zwołał zbiórkę po drzwiami.
    - A Ty Mandy będziesz Laa-Laa czy jak to się tam wymawia. - Powiedział wskazując na nią. - Jackson Ty będziesz Dipsy bo lubisz nosić kapelusze a...a Po To rudy będzie. - Powiedział wskazując na Axla i głupio się ciesząc. Wszyscy zebrani przybili jednocześnie face palma.
    - Ty już naprawdę nie powinieneś pić, idioto. - Powiedziałam ale z resztą co za różnica czy pił czy nie i tak zachowywał się tak samo.
    - Też Cię kocham! - Krzyknął ten idiota. Michael z zażenowaniem stwierdził że nie wytrzyma z tymi debilami ani sekundy dłużej i chciał już wychodzić ale zatrzymał go Slash i jakoś go uprosił. Jackson zgodził się pod warunkiem że nie będzie odpowiadać za wybryki Tyler'a jak było to ostatnim razem.
    - Panowie ruszamy dupy i wychodzimy! - Krzyknął Rose i razem z resztą opuścił dom. Wszystkie przybiłyśmy kolejnego face palma. Po kilku sekundach Axl w końcu uświadomił sobie że nie założył spodni i wrócił się do domu. - Czemu mi nie powiedziałyście? - Zapytał zdenerwowany. Zapewne z tego powodu że śmiałyśmy się z niego.
    - Myślałyśmy że jesteś już duży i że sobie poradzisz. - Powiedziałam śmiejąc się.
    - Nie popluj się herbatą. - Mruknął obrażony i opuścił "rezydencje". Siedziałyśmy jeszcze kilka minut śmiejąc się z Rose'a ale po jakimś czasie znudziło się nam to i zaczęłyśmy rozmowę na temat chłopaków. To znaczy Baśka zaczęła.
    - Co sądzicie o Rachel'u? - Zapytała ciekawa naszej odpowiedzi.
    - Jak dla mnie może być. Na pewno lepszy od Axla... - Powiedziała Erin szczerząc się. 
    - Ładniutki. - Dla Mandy każdy facet był ładny (oprócz Duff'a oczywiście bo to w końcu jej mąż). - Ale wolę mojego Duff'ika...Tylko mu nie mówcie bo potem będzie się ze mnie śmiał.
    - Eee może być. - Powiedziałam. Jakoś nigdy nie lubiłam zwierzać się ludziom, nawet najlepszej przyjaciółce. Za to weronika miała inne zdanie:
    - Śliczny, słodki i w ogóle ale...
    - Joey lepszy? - Zapytałyśmy wszystkie jednocześnie a ona pokiwała głową.
    - Ahhh dziewczyny kocham was! - Krzyknęła pani McKagan. - A teraz szczerze który wam się podoba?
    - Eee... - To wszystko co miałam do powiedzenia. Erin spojrzała dziwnie na Mandy:
    - Na serio? przecież i tak każda z nas ma męża. - Mandy pokręciła tylko głową i zaprzeczyła przyjaciółce mówiąc że jesteśmy jeszcze my czyli ja i Wera oraz Wendy.
    - Tylko mu nie mówcie...Steven. - Powiedziała córka kioskarki. 
    - Co który? - Baśka skrzywiła się myśląc zapewne o oby dwóch Steven'ach.
    - Adler...on jest taki słodki, opiekuję się mną i bardzo mi się podoba...
    - A wolnych chwilach tańczy walca z Larsem. - Odparłam a dziewczyny zaczęły się śmiać. 
    - Naprawdę kiedyś tańczyli. - Powiedziała Mandy i spadła z fotela. - Erin! ten twój Axl to wszystkie fotele popsuł.
    - Nie tylko fotele, moją psychikę, waszą, mikrofalówkę, pralkę bo nie potrafił jej włączyć i ją kopnął hmm... - Pani Rose zaczęła wymieniać szkody jakie wyrządził jej zacny małżonek. - Kanapę Metalliki, samochód Perry'ego, stół Jackson'a...O fotele u Bon Jovi eee...nie wiem za dużo tego było żeby tak od razu wymienić. - Mandy, której udało podnieść się z podłogi powiedziała:
    - Hmmm Ja to bym widziała piękną parkę z Slash'a i Ciebie. - Wskazała na mnie. Parsknęłam śmiechem.
    - Ja ze Slash'em? chyba głowa Cię boli od tego upadku.
    - No właśnie boli...zabije tego Axla. - Powiedziała i ruszyła w kierunku kuchni, zapewne po to aby zrobić kolejną herbatę, to już piąta.
    - To Ty wierciłaś się tak na tym fotelu. - Odparła pani Rose. Mandy którą podobno bolała głowa zrobiła długie UUU.
    - Bronisz swojego Axia. No Erin kochana tego po tobie się nie spodziewałam. - Usiadła na oparciu na ręce przy fotelu Weroniki.
    - Złaź bo zarwiesz...Miałam już taki przypadek tzn. moja babcia. Wiktoria ciągle siadała na tym oparciu aż w końcu je zarwała i potem nie dało się na tym siadać bo w dupę uwierało. 
    - Ale ja nie jestem gruba. - Powiedziała Mandy śmiejąc się do mnie. 
    - Pffy a ja nie mam aż tak dużej dupy żeby nie mieścić się na fotelu i zniego spadać. - Odpowiedziałam po czym zaczęłyśmy się śmiać. Właśnie o to na śmianiu się spędziłyśmy resztę dnia. Z powodu upicia się i przedawkowania (oczywiście herbaty) wpadł nam a dokładnie Mandy głupi (ale wtedy świetny) pomysł na zrobienie wielkiej piramidy oczywiście ludzkiej. Tak o to wyruszyłyśmy do tak zwanego ogródka Gunsów. No wprost pięknie się nam to udało, kiedy Mandy wchodziła na Erin od razu się przewracały, gdy Wendy wlazła na Łysą przewaliły nas wszystkie i tak w kółko. Skończyło się na tym że sąsiadka (nie pani Safanolopa) skrzyczała nas bo hałasowałyśmy według niej. Przecież śpiewanie, a raczej darcie się, "Bad Medicine" na całe osiedle to jeszcze nie hałasowanie. Była jakaś 22 kiedy siedziałyśmy w domu po pijąc kolejną filiżankę herbaty ( to już 9, Gunsi zbankrutują) i gadając na temat lenistwa chłopaków. Tak, my i te nasze tematy... 


                                ...........................................



  Nasz kochany Axl siedział i z Izzy'm przy barze i gadali o jakiś tam głupotach.
    - Izz... A ty... umiesz zjeść kiwi z keczupem? 
    - Misiek, nie nie potrafię i nie chcę potrafić... - Właśnie centralnie przed nimi przebiegł Tyler krzycząc: Jaaaacksooonnnn!!! pobiegł do Michael'a i chciał go pocałować. Zdezorientowany, przerażony, zły i zaskoczony Mike zaczął mu się wyrywać. Kiedy w końcu udało mu się popatrzył na Steven'a jak na idiotę. 
    - Co on dzisiaj brał? - Zapytał stojącego obok Joe.
    - Tęczowe cukierki z Nibylandii! - Krzyknął w odpowiedzi Tico po czym zasnął. Tak, zasnął. 
    - Nic nie brał ON JEST PO PROSTU IDIOTĄ. - Powiedział Perry specjalnie mówiąc głośniej ostatnią część swojej wypowiedzi. Tyler wrócił się do nas, bo poszedł podrywać kelnerkę, i przywalił Joe w łeb. Obok przechodził Ozzy z Cooper'em kłócąc się o coś. Najbardziej zadziwiające było to że na koniec zatańczyli tango. Bach, Slash i Kirk poszli razem do łazienki a dokładniej weszli razem do kabiny. Patrzący na to wszystko Mike zrobił minę w stylu WTF?! i poszedł do jedynej (jeszcze) normalnej osoby w barze czyli do Tom'a.
    - Idioci, idioci wszędzie. - Powiedział Michael siadając koło basisty. On mruknął w odpowiedzi: Moja żona jest jeszcze gorsza, i zamówił coś do picia dla siebie i Jackson'a. Po chwili dołączył się do nich Duff.
    - I jak? fajnie prawda...Hyyy Tom co to jest?! - Spytał pokazując na coś leżącego na podłodze za Hamiltonem.
    - To Brad, debilu. - Odpowiedział.
    - Po czym poznałeś? - Zapytał Mike.
    - Znam się z tym idiotą już kilka milionów lat, wszędzie bym go poznał tak samo jak resztę tych zasrańców. - Odparł idąc w kierunku leżącego Whitforda. Poklepał go kilka razy po twarzy ale to nic nie dało. Zapalił papierosa i włożył go sobie do ust po czym z całej siły przywalił gitarzyście w twarz aż podniósł się na równe nogi ale później przewrócił się z powrotem na podłogę. Większość wieczoru panowie spędzili właśnie na podnoszeniu i upadaniu na podłogę oprócz Ozzy'ego i Alice'a którzy tańczyli tango.



                                 ..............................................    



 Siedziałyśmy sobie w domu całe szczęście nie pijąc już herbaty i grzecznie szykowałyśmy się do snu. Mandy zarządziła że będziemy u nich spały. Zastanawiało mnie tylko gdzie bo reszta imprezowiczów przebywająca w Rainbow raczej też zostanie tu na noc. Dobra z resztą coś się wymyśli, oni pewnie uwalą się gdzieś w przedpokoju albo salonie bo dalej nie dojdą. Była może jakaś 24 kiedy usłyszałyśmy znany nam dobrze wrzask:
    - Otwierać! Nadchodzę ja...piękny! eee...Struś zjadł małpę a ona go...aaa Marlena wiesz że Cię kocham? - Darł się nasz kochany Axl. Erin poszła otworzyć tym debilom drzwi. Jak się okazało tajemniczą Marleną był Izzy.
    - Misiek...nie jestem żadna Bożena tylko Jeff. - Ledwo powiedział Stradlin który trzymał na rękach Rose'a. 
    - Marlena a nie Bożena... ooo zobacz jaka piękna pani nam drzwi otworzyła. Ty musisz być Marlena. - Powiedział Axl wskazując na Erin. Wszystkie przybiłyśmy face palma.
    - Przykro mi ale nie jestem żadną Marleną. - Odparła wpuszczając ich do domu. Nawet nie przejęła się tym że jej mąż pomylił ją z jakąś babką.
    - Erin czemu się nie złościsz...Baśunia już dawno by...Hy zrobiła awanturę Izzusiowi. - Powiedział zawiedzionym głosem Rose. Stradlin oznajmił że reszta imprezowiczów jest już w drodze, z czego można się dowiedzieć że doczołgają się tu za jakieś pół godziny.
    - Wy to lepiej idźcie spać na górę. - Poleciła Mandy.
    - Oni przecież się tam nie doczołgają. - Oznajmiłam siadając na kanapie. 
    - Zakład? - Zaproponował pewny siebie Rose.
    - Tak, o... - Chciałam dokończyć ale rytmiczny mnie wyprzedził.
    - O nic, o samą satysfakcje z wygranej.
    - Marlena, nie wierzysz w nas. Wstydź się! - Skrzyczał choć raczej próbował go skrzyczeć pijany Axl. - Nieś mnie tam, kobieto. - Zwrócił się do przyjaciela. Mina Izzy'ego, bezcenna. Machnęli grzywą jak babka z reklamy szamponu do włosów i poszli na górę tzn. próbowali. - Nie Izzy spadamy w wielką przepaść!!! Gdzie mój tęczowy kucyk?!
    - Uspokój się idioto to tylko schody! Matko Boska Rudy gdzie te łapy?! - Takie o to krzyki było słychać ze schodów, później chyba udało się im wejść na górę. Później znaczy wtedy kiedy Stradlin zwalił Axla ze swoich pleców. Minęło jakieś pół godziny gdy do domu wpadli: Jon, Michael, David, Richie, James, Kirk który wiózł Adlera siedzącego w taczkach, Alec, Tico którego za nogę ciągnął Duff, Brad który gadał coś o swojej przyszłości z Kramerem (?), Scotti, Sebastian, Dave, Rob, Cliff z jakąś książką (?), Tom i przyszły mąż lub żona Whitforda, Rachel którego reszta niosła. Ozzy, Slash i Lars którzy tańczyli breakdance. Nigdzie nie było Perry'ego i Tyler'a. Zakładam że upili się i zostali w Rainbow.
    - Gdzie małżeństwo Perry? - Zapytała Weronika. Chłopacy zastanawiali się długo po czym Brad krzyknął:
    - Całują się pod dębem! - Zapomniałam przecież od nich się nie dowiemy, w końcu są nieogarnięci. Po dłuższym zastanowieniu jednak to możliwe, Joe i Steven całujący się pod dębem... Usłyszeliśmy krzyki z dworu:
    - Joe nieś mnie do domu! No już rozkładaj rącz... - Wielki huk. - Kurde! Kto tu postawił ten krawen...kkarawę...krawędz...Perrrryyyy! Czy Ty mnie w ogóle słuchasz?! - Wyszliśmy przed dom bo ta scena była warta obejrzenia. 
    - Nnniee... - Odpowiedział gitarzysta. - i mówi się krawężnik 
    - Ty mnie lepiej podnieś i pomóż dojść do domu! - Krzyknął Tyler wyciągając ręce w kierunku Joe. Perry posłusznie wziął przyjaciela na barana i ruszył w stronę domu. Wspomnę jeszcze że biedny Joe musiał słuchać wrzasków Steven'a. Weszliśmy z powrotem do domu. Po chwilę zaczęli dobijać się do niego Toxic Twins. Poszłam otworzyć drzwi bo nikomu innemu się nie chciało. 
    - Gdzie wy byliście tyle czasu? - Weszli całkiem spokojnie. Bez krzyków, wymachiwania kończynami czy macania. - Reszta już dawno przyszła.
    - Nie wiem ale... JA CHCE BUDYŃ! Joe, Wiktoria zróbcie mi budyń! - Zażądał Steven. - I postaw mnie w końcu na podłogę. - Perry wykonał jego polecenie, oczywiście zignorowaliśmy jego prośby o budyń. - ŁIIIII!!!! MOTYLEM JESTEM!!! - Tyler zaczął biegać po całym domu pobiegł nawet na górę. - ŁIIII!!!... - Podejrzewacie że jak to się skończyło? Wielki huk. - Kurde jaki zasrany idiota umieścił tu te schody!!!? - Krzyknął schodząc spadając ze schodów na dół.
    - A co mamy niby fruwać na górę?! - Krzyknął do niego Slash. Dlaczego oni się tak drą?! 
    - Trochę ciszej. Późno już jest. - Powiedziała Mandy kierując się w stronę swojego pokoju. - Idę spać. - Oznajmiła a Duff od razu pobiegł za nią. 
    - Tak, bo potem z nich spadasz i co powiesz Hudson? 
    - Gówno, małpo.
    - Zjedz je równo... - Wymianę panów "komplementami" przerwał budzący się Bolan.
    - Mamusiu czemu jesteś taka brzydka? - Zapytał nie przytomnie. 
    - Bo to ja, idioto - Powiedział The Snake podnosząc się z podłogi.
    - Wiktoria wiesz że Cię kocham? - Zapytał Saul szczerząc się głupio i przysypiając.
    - Tak, ja Ciebie też. - Odparłam siadając na kanapie koło Brada i Joey'a. Prowadzili akurat bardzo ciekawą rozmowę:
    - Zamieszkamy razem tylko będziesz musiał usunąć swoje koty... - WTF?! 
    - O nie! kotów nigdy, a po za tym Ty masz żonę, Brad - Idę stąd. Tym razem usiadłam koło Mike. Tyler chyba dopiero teraz zajarzył co powiedział do mnie Slash i on też musiał oczywiście zabrać głos:
    - Nie! To ja Cię kocham, Ciebie Slash też ale ją bardziej. Tak w ogóle to wszystkich was kocham!!!
    - Nigdy więcej z nimi nigdzie nie pójdę - Powiedział Michael opierając głowę o moje ramię.
    - No coś Ty chyba aż tak strasznie nie było? - Zapytałam.
    - Oj było, Tyler ciągle latał po całym Rainbow, Ozzy tańczył tango z Alice'm, Bach darł się na cały bar i w ogóle było psychicznie. - Podczas gdy Steven szerzył miłość na świecie ja postanowiłam wziąć przykład z Mandy i również poszłam się kąpać. Po jakiś 20 minutach wyszłam z łazienki i ubrana w piżamę (zapożyczona od Erin) i owinięta w szlafrok poszłam do pokoju gościnnego. Kurde od czego boli mnie tak głowa? Po drodze spotkałam Adlera i Wendy idących do pokoju Popcorna. UUU napewno będą piękną parą...Z tego co słyszałam towarzystwo z dołu również udało się na spoczynek. Weszłam do pokoju po to aby bez sensu się po nim pokręcić i wyjść z niego w celu poszukiwania wody. Na dole zastałam niezłe pobojowisko: Ozzy leżał rozwalony na fotelu a na nim leżał Scotti, (zdziwią się jak wstaną) Joe przytulał do siebie nogę Kirka, David i Richie leżeli na kanapie a cała reszta na podłodze. Zapomniałam dodać że Slash leżał na schodach. Nigdzie nie widziałam Michael'a i Stevena. Zgaduję że Jackson udał się do swojego domu a Tyler? O to jest pytanie. Z salonu przeszłam do wielkiej kuchni Gunsów i tam właśnie zastałam Stevena, siedział na blacie ze spuszczoną głową. Pierwsze wrażenie? Pomyślałam że zasnął ale gdy usłyszał że nie jest sam w pomieszczeniu podniósł głowę do góry i uśmiechnął się.
    - Czemu nie śpisz? - Zapytał zeskakując z blatu przy czym prawie by się wywalił i podchodząc do mnie.
    - Przyszłam się napić, a Ty nie powinieneś paść tam na podłodze z resztą? Przecież tak szalałeś. 
    - Przeszło mi już, ale głowa mnie strasznie boli. 
    - Gdzie Mike? - Zapytałam.
    - Pojechał do domu bo podobno jutro ma jakąś ważną sprawę do załatwienia. - Powiedział obejmując mnie ramieniem, szybko wyrwałam się przez co Tyler stracił równowagę i prawie by się wywalił gdyby nie zawsze pomocny zlew, podeszłam do szafki po szklankę. Nalałam do niej wody i napiłam się, Steven cały czas przyglądał mi się. Czy to aż takie ciekawe, człowiek pijący wodę? Odłożyłam szklankę na blat i odwróciłam się do tyłu, wpadłam na niego. Był ode mnie wyższy, dlatego nosem dotknęłam jego brody. Powoli schylił głowę i delikatnie mnie pocałował. Co to ma być?! Szybko oderwałam się od niego i spojrzałam mu w oczy:
    - Przepraszam - Wyszeptał. - Nie powinienem. - Postanowiłam pójść na górę i wszystko sobie przemyśleć jeśli chodzi o Stevena.
       - Ja...ja już pójdę - Powiedziałam odwracając się w kierunku wyjścia z kuchni, ale Tyler mnie zatrzymał. Spojrzał mi w oczy, ja w jego zobaczyłam smutek. Wyrwałam się, powiedziałam cicho dobranoc i poszłam na górę. Byłam wstrząśnięta tym co przed chwilą się zdarzyło, a przede wszystkim zaskoczona. Pocałował mnie już drugi raz, a jeśli on...NIE. Na pewno nie, nawet nie wolno mi tak myśleć. Weszłam do pokoju i położyłam się na łóżku. Jeszcze długo rozmyślałam o zdarzeniu w kuchni. Jedno wiem, może i jestem na siebie za to zła ale chciałam żeby on mnie pocałował.



   

   

środa, 26 marca 2014

1000 lat Małpo moja kochana!!!

Dziś swe 66 urodziny obchodzi jedyny w swoim rodzaju i zabójczo przystojny Steven Tyler!!! Nasz drogi Steven w opowiadaniu niestety nie będzie ich obchodził. Brandi znów składa życzenia razem ze mną lecz tym razem nie śpi, to postęp! Nie jednak przysypia... Czadowej imprezy tak jak na urodzinach Jon'a też nie będzie ale... Hyyy Brandi wstał! I pokicał do kuchni. O! wrócił. No nic Tyler'ku drogi czekolady, spełnienia marzeń Hmmm Jednorożca ma już Jon więc... Życzę Ci abyś wziął ze mną ślub :) i aby przed tobą było jeszcze wiele wspaniałych lat życia. 













 I wiedz że Cię kochamy 
   Wiktoria&Brandi

poniedziałek, 24 marca 2014

Nie będzie dodatku

Ludu! Tak, to znowu ja Wiktoria (kochacie mnie, prawda?) wpadłam na chwilę żeby powiedzieć że nie pojawi się dodatek z okazji Prima Aprilis tzn. nie pojawi się napisany przez ze mnie ale może Weronice się uda... nie wiem ale jedno jest pewne strzele inny dodatek może ze Steven'em i Joe w roli głównej...

niedziela, 23 marca 2014

Oj Weronisiu Łysy Ziemniaczku...

Moja droga Weroniczka siedziała dzisiaj i próbowała uchwycić Joey'a z jakiegoś teledysku i za każdym razem jak się jej nie udawało to krzyczała na całą chatę Aaaaa! Jeszcze takim piskiem małej dziewczynki albo AHHhhaarrwhha! Z taką chrypą. 
Masz tu tego swojego Tempest'a.

INFORMACJA

Od dzisiaj na blogu będą dwa opowiadania, jedno prowadzone przeze mnie a drugie przez Weronikę. Moję będzie nosiło tytuł "You're my angel" a Ziemniaka "Sweet love child". Bohaterowie będą nadal tacy sami, ewentualnie może dojść jakaś postać. Wszystko co wydarzyło się do tej pory będzie w tych opowiadaniach. Zaczniemy od 7 części opowiadań czyli tak jak skończyłyśmy. Dlatego proszę się nie zdziwić jeśli pojawi się np."Sweet love child 7" a nie 1. Postanowiłyśmy tak zrobić dlatego że każda pisze coś innego i wydarzenia by się nie zgadzały.

poniedziałek, 17 marca 2014

Rozdział VI

Chciałabym prosić o komentarze i ocenę opowiadania bo nie wiem czy ktoś w ogóle czyta.  Tak wiem że wcześniej pisałam o piosenkach które powstały w latach 90 ale to tylko opowiadanie tu wszystko może się wydarzyć i niektóre zespoły które np. nie powstały w roku 1985 tu występują tak samo jest z piosenkami. Z tego co wiem Wera wszystko popaćkała i pomieszała więc nie wiem czy ona pisze o tym samym dniu co ja czy nie. Załóżmy że są to zupełnie dwie inne historie i że tylko czasami łączą się one ze sobą.

Czytasz=Komentujesz 

........................................................................................................



WIKTORIA:







Kiedy się obudziłam zobaczyłam że jest dopiero 5:06 Jeszcze wcześnie poleżę sobie z godzinę i dopiero wstanę. W końcu do pracy szłam na 8:00 Położyłam się i leżałam może tylko 5 minut bo zadzwonił telefon. Co?! Jaki normalny człowiek dzwoni o 5 nad ranem?! I to jeszcze na domowy. No kurde. Wstałam z łóżka i zaczęłam kierować się bardzo wolno do przedpokoju. Jakimś cudem udało mi się dojść do niego. To musi być jakaś nie normalna, upośledzona i upierdliwa osoba.
    - Czego? - Powiedziałam zaspanym głosem.
    - Czy rozmawiam z Weroniką Black? - Zapytała jakaś babka. Co ona od niej chce?
    - Nie. A coś się stało? 
    - Chciałabym się z nią spotkać proszę jej przekazać że dzwoniła koleżanka ze szkoły.- Odpowiedziała kobieta.
    - A mogłaby pani podać imię albo nazwisko? - Zapytałam. - Weronika raczej nie będzie wiedzieć o kogo chodzi jeśli powiem jej że dzwoniła koleżanka.
    - Niech pani jej powie że dzwoniła Renee. - Odparła.
    - Dobrze...i jeszcze coś czy ty kobieto jesteś normalna dzwonisz tu do nas o 5 rano!- Krzyknęłam ale ona się rozłączyła. Świetnie nawet pokrzyczeć sobie nie mogę. Poszłam z powrotem na górę położyć się spać. Zdążyłam ułożyć wygodnie poduszkę a tu znowu telefon. Tym razem mój. Zabije tego człowieka. 
    - Czego?! -  Teraz prawie że krzyknęłam.
    - Gówna psiego. - Odparł facet. Jak się okazało był to Slash.
    - Dajcie mi wszyscy spokój. Nawet wyspać się nie można. - Powiedziałam.
    - Widzę że masz dzisiaj dobry humor tak jak ja. - Powiedział wesoło.
    - Głupku jest 5 rano!
    - No ja wiem.- Odparł.
    - To cześć.- powiedziałam i miałam się już rozłączyć ale. Zawsze jest jakieś ale. - Czekaj! bo chciałem się zapytać czy nie przyjdziesz do nas po pracy.
    - Po co?- Zapytałam. 
    - Tak po prostu. - Odparł. 
    - Przyjdę...Cześć. - Powiedziałam i się rozłączyłam. Nareszcie mogę iść spać. Położyłam się i zasnęłam na trochę dłużej niż planowałam. Była 6:45 kiedy się obudziłam. No naprawdę! Ja moim tempem to do tej pracy nie zdążę. Wstałam i szybko poszłam do łazienki. Jakieś tam 20 minut później. Wybiegłam z łazienki i zaczęłam kierować się na dół w stronę kuchni. Już na schodach poczułam zapach jajecznicy. Co?! Zresztą dzisiaj to już kolejne pytanie. Zbiegłam na dół wywalając się o buty ziemnia...to znaczy Łysej. Choć w sumie ziemniak to całkiem dobre przezwisko. W kuchni ujrzałam naszego najczęstszego gościa zło absolutne: sąsiadkę.
     - Co pani tu robi? - A no tak głupie pytanie, przecież ma klucze.- O tej godzinie? - Poprawiłam się. 
     - Śniadanie Ci przyszłam przed pracą zrobić. - Odparła. Chyba będę się musiała już do tego przyzwyczaić. 
     - Dziękuję ale nie musiała pani. - Powiedziałam.
     - Nie marudź tylko jedz. - Podała mi talerz i widelec. Podczas jedzenia rozmawiałam z sąsiadką na temat jej przychodzenia tu. Ona odpowiedziała że i tak będzie tu przyłazić. Musiałam się na to zgodzić bo z tą kobietą nie dało się normalnie gadać. 
     - Muszę już iść. Do widzenia! - Powiedziałam i wyszłam z domu. Kiedy tylko wsiadłam do samochodu przypomniało mi się jak Steven wczoraj mnie pocałował. Nie on to zrobił...nie wiem on po prostu to zrobił bo...bo tak. Bo mu się tak podobało. Dobra pewne jest to że się we mnie nie zakochał. Zostawmy ten temat w spokoju. Skup się na drodze, nie jednak nie mogę. Ciągle miałam jego twarz przed oczami. AAAAA jesteś nie normalna! Zostaw to w spokoju. Ha! nie ma to jak sobie przywalić w twarz jadąc samochodem i patrzeć jak ludzie się na Ciebie dziwnie gapią. Do pracy dojechałam nawet 10 minut przed czasem. Chodź mogę się spóźnić bo nie ma nigdzie miejsca do zaparkowania. Są czasem takie chwile kiedy mam ochotę krzyczeć.
    

    
                            


W tym czasie nasz kochany Steven'ek Tyler'ek siedział sobie w domu i rozmyślał:



No to pięknie, głupku co ty zrobiłeś. Pocałowałeś przyjaciółkę. Głupek, głupek, głupek...Pewne jest to że ona się we mnie nie zakochała i że nawet się jej nie podobam ale ona mi bardzo...AAA normalnie nie wytrzymam! Co ja jej powiem? Przecież nie będziemy się unikać, a może?...Nie, nie ma takiej możliwości bo ja bez niej nie wytrzymam. Co z tego że znamy się krótko, przyzwyczaiłem się i polubiłem ją bardzo. Będę musiał jej to jakoś wyjaśnić. Ha! dobre tylko jak? Co, powiem jej "Zrobiłem to bo mi się chciało" Nie, mogę tego powiedzieć, prawdy też. W sumie to sam nie wiem co czuję. Nagle z rozmyślenia wyrwało mnie pukanie do drzwi. No pięknie, kto to? Ociężale podniosłem się z skórzanego fotela i poszedłem otworzyć drzwi. Oczywiście był to ten kochany debil Joe.
   - Steven co ty robisz w domu? Taka ładna pogoda...- Zagadał.
   - Czego chcesz ode mnie? - Zapytałem ponuro.
   - Tak przyszedłem bo mi się nudziło w domu z Caroline. Ciągle marudziła coś o jakimś sklepie, więc dałem jej kasę to się odczepiła i polazła, a samemu mi się nie chciało siedzieć to przyszedłem do Ciebie, debilu. - Powiedział wchodząc do środka. - Ale bałagan a mówisz że to ja jestem bałaganiarzem...Tyler co Ci jest?
   - A co ma mi być? - Zapytałem starając się ogarnąć ten bałagan. Na serio musi być tu brudno jeśli nawet Joe zwraca na to uwagę.
   - No taki dziwny jesteś. Jeszcze mnie nie wyzwałeś a poza tym zawsze tryskasz energią i masz różne głupie pomysły a teraz nic. - Odparł.
   - Nic mi nie jest. No wiesz wczorajszy dzień był całkiem normalny wstałem, zjadłem śniadanie, ubrałem się, pokręciłem się trochę z nudów pojechałem po Wiktorię do pracy, pocałowałem ją, pojechałem do Tom'a żeby się ogarnąć...
   - Pocałowałeś Wiktorię?! - Chyba ma problemy z przyjmowaniem nowych informacji...
   - No. - Odpowiedziałem krótko.
   - Jak to?! Co ona na to?! - Ciągle pytania.
   - Uciekła...Joe ja sobie nie radzę! Nie wiem co robić, żadna jeszcze nie uciekła. Hmm to pewnie dlatego że jestem taki przystojny...ale ona uciekła! - Wybuchłem.
   - Steven, rozmawiałeś z nią...Co ty w ogóle do niej czujesz? - Zapytał. Siedziałem patrząc przed siebie, zamyśliłem się. Przed oczami miałem Wiktorię, uśmiechającą się do mnie. Też się uśmiechnąłem ale później zaatakowała mnie rzeczywistość. To że jej tu nie ma i że ja ją...
   - Nie, nie rozmawiałem z nią...Nie...- Westchnąłem. - Nie wiem co do niej czuję.
   - Powinieneś z nią porozmawiać. O której kończy pracę? - Zapytał Perry, zapalając papierosa. Wzruszyłem ramionami i poszedłem do lodówki, pogapić się na puste półki.
   - Ja...Joe zawieź mnie do siebie bo ja mam pustą lodówkę. Głodny jestem. - Powiedziałem i wskoczyłem temu debilowi na plecy. 
   - Złaź małpo! - Krzyknął próbując zwalić mnie z siebie. Niestety mój mocny uścisk zawiódł i spadłem. Całe szczęście udało mi się zabrać mu papierosa.
   - Hehehe i co ja wygrałem. - Powiedziałem dmuchając mu w twarz dymem. 
   - Chodź bo Cię nie wezmę. - Opuścił dom kierując się w stronę samochodu. Wziąłem klucze i zamknąłem chatę. Na serio byłem bardzo głodny ale przed żarciem muszę zadzwonić do bardzo ważnej osoby.
   - Weronika? No bardzo dobrze że jesteś muszę się Ciebie o coś zapytać... - Tak, właśnie do niej chciałem zadzwonić.
   - Co? Kto mówi...A Steven to ty... - Gadała tak jakby dopiero wstała. Przecież już 10.
   - Ty dopiero wstałaś dziewczyno jest 10.
   - Mhh
   - Wiktoria pracuje dzisiaj? - Zapytałem.
   - Mhh
   - O której kończy?
   - Mhh
   - Ej nie śpij! O której Wiktoria kończy prace? - Zapytałem jeszcze raz. Po drugiej stronie usłyszałem huk jakby coś upadło. Co jest?! wywaliła się?
   - ...A tak... Eee...Eee czekaj zaraz Ci powiem. - Odeszła od telefonu. - Już jestem...Kończy o 13 a co? 
   - Nie, nic tak pytałem. - Odparłem wyobrażając sobie nasze spotkanie. Co ja jej powiem?
   - Steven jesteś? - Zapytała.
   - Tak, tak...Muszę kończyć. Cześć. - Powiedziałem i nie czekając na odpowiedź rozłączyłem się. Wszedłem do kuchni Joe która była wielka. No w końcu muszę gdzieś gotować. Tak to ja mu gotuję. Bądźmy szczerzy nie przeżył by beze mnie. Właśnie przypalał naleśniki.
   - Debilu zostaw to! - Krzyknąłem i zabrałem mu patelnie. 
   - A niby sam lepiej zrobisz. - Odparł obrażonym tonem.
   - Zrobię w końcu nie pierwszy raz robię naleśniki. - Powiedziałem i nałożyłem na talerz pierwszego gotowego naleśnika. W sumie to poszło szybko ale nie tylko smażenie, tak samo szybko poszło jedzenie. W końcu ten piękny pan musi dużo jeść (oczywiście mówię o sobie nie o Perry'm). Na zegarze w domu tego idioty wybiła 11. Co ja będę robił przez 2 godziny? A no tak muszę wymyślić co jej powiem. Prawdę? Nie. Ona chcę żebyśmy byli przyjaciółmi. Ja mam nie całe 37 lat a ona 20. Nieźle... Strasznie, okropnie. Steven głupku za stary jesteś. Dobra spokój przejdzie mi. To tylko głupia dziewczyna. 
   - Anthony, czy mógłbyś podać mi cukier do herbaty? - Zapytałem głosem prawdziwego szlachcica.
   - Ależ oczywiście panie Steven'ie Victorze. - Powiedział takim samym głosem podając mi cukier. - Ile łyżeczek?
   - Jedną. - Odparłem. Joe posłodził moją herbatę. Podniosłem filiżankę i trzymając mały paluszek w górze napiłem się. 
   - Jesteśmy tacy kulturalni. - Oznajmił Perry. - A Brad mówi że nie potrafimy się zachować Pffy. Odszedłem od stołu i włączyłem telewizor.
   - Joe ty debilu nie mów że u Ciebie też nie ma kablówki. - Powiedziałem ciągle klikając 1 na pilocie.
   - Nie ma. Właśnie dlatego Caroline teraz jest w sklepie. - Odparł wchodząc do kuchni. - Ale tu nabrudziłeś.
   - Ja? to ty tak umiejętnie robiłeś naleśniki. - Wyjrzałem przez okno. - Ładna pogoda dzisiaj.
   - Naprawdę coś z tobą nie tak bo nigdy o pogodzie nie gadasz. - Powiedział wyłączając to stare pudło które nawet nie działa. Wzruszyłem ramionami.
   - Która godzina?
   - A co wymyśliłeś co jej powiesz? - Zapytał. Hmm dobre pytanie.
   - Na pewno nie prawdę. - Powiedziałem tępo wpatrując się w obraz za oknem. Ogród Joe, zza płotu widać było ulice po której szli ludzie spieszący się do pracy, dzieci bawiące się w berka. Pamiętam jak jeszcze całkiem nie dawno Liv była taka mała i razem z Caroline bawiły się w chowanego. Wtedy jeszcze żyła Carrie. Joe i Caroline bardzo to przeżyli, zresztą wszyscy załamaliśmy się po jej śmierci. Perry który rozwiódł się z nią 3 lata przed wypadkiem nadal ją kochał. Wszyscy bardzo lubiliśmy Carrie...
   - A jaka jest prawda? - Przerwał mi rozmyślenia. Nie wiedziałem co mu powiedzieć.
   - Ja...bardzo ją lubię...- Odparłem jąkając się. Nawet bardziej niż lubię. Nie tego nie powiem. Perry wszedł do przedpokoju gdzie był zegarek.
   - Zaraz 12. - Odpowiedział na zadane wcześniej pytanie. Przez okno zobaczyłem Caroline i Liv zmierzające w kierunku domu. Chociaż nie będzie się nam nudzić.



                                       .................................




W tym czasie Erin, Mandy i Barbara wyjechały do rodziców pani McKagan ponieważ miały jakąś sprawę do załatwienia. Niektórzy może już się domyślili dlaczego Slash tak bardzo chciał aby Wiktoria przyszła do nich po pracy. A jeśli nie odpowiedź jest prosta: Gunsi byli głodni. Jak by to powiedział Axl: "My chcemy am".



SLASH:





No to pięknie te sobie pojechały, Wiktoria kończy dopiero o 13 a do Wery nie można się dodzwonić. Pewnie jeszcze śpi znając jej możliwości. Izzy chciał coś ugotować ale skończyło się na wybuchu pożaru w kuchni. Całe szczęście nagle do pomieszczenia wpadł Steven z gaśnicą i łącznie ze Stradlin'em wszystko upaćkał w tym białym czymś. W sumie to zastanawiam się skąd on miał tą gaśnice. Przecież żaden z nas jej nie kupował, dziewczyny też. Choć po dłuższym zastanowieniu Popcorn ciągle przynosi różne dziwne rzeczy które kupił w kiosku. To pewnie dlatego że chce przebywać więcej czasu z Wendy. UUU zakochał się. Ej to nie sprawiedliwe każdy z chłopaków ma dziewczynę albo żonę a ja nie! Może i podoba mi się Wiktoria ale ona za mnie tak od razu nie wyjdzie. Hehehe mali Hudsonowie tacy ładni po tatusiu hmm...Ciekawie by było ale na razie nie zapowiada się żaden potomek. Zszedłem na dół do kuchni. Duff nadal czyścił Izzy'ego. Ciekawie. Chociaż kuchnia już sprzątnięta. Axl siedział na szafce z ciasteczkiem które pożerał jak chomik. Jeszcze wydawał przy tym dziwne odgłosy. Boże, gdzie ja mieszkam?
    - Ja też chcę. Daj! - Powiedziałem do Rose próbując zabrać mu ciasteczko ale trzymał swoją zdobycz bardzo mocno.
    - Idź stąd kudłata małpo! - Krzyknął wymachując nogami. Tak nogami.
    - Chłopaki spokój! - Krzyknął Adler. - Nie wiedziałem że kiedyś to powiem ale... Jak ja kocham Make Pakę...mógłbym zadzwonić do Marioli żeby przyniosła nam jakiś obiad.
    - Masz jej numer? - Zapytał Stradlin.
    - Tak mam wydzwania do mnie w środku nocy i straszy. - Powiedział Steven.
    - Dobra dzwoń. - Polecił Duff.
    - Ale jesteście pewni? Ona może później kazać mi gdzieś ze sobą iść albo... - Jęczał Adler.
    - Poświęcisz się dla nas. - Powiedziałem kładąc mu rękę na ramieniu. Popcorn posłał mi spojrzenie pt. zabije cię Hudson. Postanowiliśmy go jakoś przygotować do tego wielkiego poświęcenia. Axl dał mu nawet swoje ciastko. No może parę okruchów po ciastku ale to już coś. 
    - Duff przytul mnie. - Powiedział Steven a basista wykonał polecenie.
    - Gotowy? - Zapytał rudy.
    - Nie. - Odpowiedział przerażony Adler. Rose walnął go w łeb.
    - Weź się w garść! - Krzyknął. Popcorn pokiwał tylko głową i wziął telefon. Wykręcił numer i już. Staliśmy tak w napięciu wyczekując reakcji Adlera. Odebrała. Steven podczas rozmowy trochę się jąkał ale chyba się udało. 
    - I co? - Zapytaliśmy chórem. 
    - Udało się. - Powiedział przerażonym głosem. Myślę że szybko do siebie nie dojdzie.
    - Za ile tu będzie? - Zapytał Izzy.
    - Jakieś 10 minut. - Odparł. - I przywiezie tu gotowy obiad. - Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą. Tak będzie łatwiej ją spławić. Przez te 10 minut próbowaliśmy ocucić Stevena który zemdlał kilka sekund po powiedzeniu nam że Mariola przywiezie tu obiad. 
    - Oj dajcie to mi. - Powiedział Axl i walnął plaskacza Popcorn'owi. Natychmiastowo się obudził i przenieśliśmy go na fotel. 
    - Niech tu siedzi jak ona tu wejdzie może znowu zemdleć. - Powiedział Stradlin.
    - Dobra chłopaki to kto jej otwiera drzwi? - Zapytałem. Spojrzeli się na mnie.
    - Ty Slash. Ty jej otworzysz. - Powiedział McKagan a chłopaki pokiwali głowami. Po co pytałem? Mogłem od razu się skapnąć że to ja jej otworzę jak zapytam. Nagle usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Spojrzeliśmy na siebie. Za nic nie chciałem tam iść ale Izzy wypchnął mnie do przodu. Podszedłem do drzwi i...i w ogóle to czego my się boimy to tylko starsza babka z kiosku z obsesją na punkcie Adlera. Pewny siebie otworzyłem drzwi ale kiedy tylko ją zobaczyłem zamknąłem je z powrotem.
    - Ej co ty robisz?! Otwórz je! - Krzyknął Stradlin.
    - Ale...ale...- Powiedziałem jąkając się. Postanowiłem jeszcze raz spróbować. Otworzyłem je i powiedziałem "cześć Mariolu" a ona na to:
    - No nareszcie. Czemu je najpierw zamknąłeś?
    - ... - O to moja odpowiedź. Całe szczęście Axl coś wymyślił.
    - ...Bo przypomniał sobie że mamy bałagan w domu i że nie możemy Cię tak przyjąć Mariolu. - Powiedział z przymilnym uśmiechem. Kioskarka mu uwierzyła. 
    - Oh Naprawdę? Jacy wy mili jesteście...Steven dobrze się czujesz, kochanie? - Zapytała a Adler z przerażeniem pokiwał głową i zemdlał. No znowu? Naprawdę on musi się jej bać. - Hyyy co mu jest?!
    - Śpi. - Odpowiedział Duff. I on myśli że ona uwierzy. Oj Duff, Duff...
    - Aha. - Powiedziała nie dowierzając. - Chłopcy ja muszę już iść bo Wendy chciała dzisiaj wcześniej wyjść z pracy. Powiedzcie Steven'kowi że jest dla niego deserek w torbie, ale tylko dla niego. - Powiedziała patrząc na nas groźnie. - Papatki! - Krzyknęła i wyszła. Odetchnęliśmy z ulgą.
    - Papatki? - Zapytałem ze śmiechem.
    - Ty weź lepiej zobacz co to za deser. - Powiedział rytmiczny. Podeszliśmy do stołu na którym stała reklamówka. Wyjęliśmy z niej pojemnik z obiadem i torbę w której miał być ten "deserek" dla Popcorna.
    - Co tak powoli przecież to nie bomba! - Krzyknął rudy i zaczął wyciągać jak się okazało wielki czekoladowy tort.
    - Dobra teraz są dwie opcje albo budzimy jej przyszłego małżonka i mówimy mu że jest dla niego ciacho albo jemy je sami. - Powiedział McKagan.
    - Myślę że powinniśmy mu powiedzieć. - Bo Izzy jak zwykle musi się wszystkich słuchać.
    - Ok. - Odparłem. - Steven. - Bardzo cicho wyszeptałem. Izzy spojrzał na mnie jak na idiotę. - No co? nie budzi się to znaczy że możemy je zjeść. Później mu powiemy że go budziliśmy ale się nam nie udało. - Powiedziałem i poszedłem poszukać noża do pokrojenia tego ciasta. Taa... do pokrojenia. Jak przyszedłem to Axl już je żarł. Uznałem że też zrezygnuję z noża i talerza i również wziąłem je w rękę. Przykład z nas wzięli też Izzy i Duff. Po zjedzeniu ciasta uznaliśmy że zjemy też ten obiad a dla Adlera trochę zostawimy. Tak też zrobiliśmy, potem przybiegł do nas The Snake bo chciał pożyczyć tabletki na ból brzucha bo podobno ugotował chłopakom obiad i się zatruli. Już wczoraj ale przyszedł dopiero dzisiaj bo wczoraj wieczorem leciał fajny film i nie chciało mu się później przyłazić. Gdzieś tak o 13 zadzwoniła do nas Wiktoria że nie będzie mogła przyjechać. Resztę dnia spędziliśmy u Metalliki bo Lars na kolację nas zaprosił. Kiedy wróciliśmy do domu zobaczyliśmy że dziewczyny już wróciły.





STEVEN TYLER:





Była godzina 13:00. Czekałem pod budynkiem w którym pracowała. Bałem się jej reakcji a jeśli nie będzie chciała ze mną gadać? Nie w sumie to najmniejszy problem przecież mogę ją zmusić. Przyjechałem tu swoim samochodem bez Joe. On wolał zostać w domu. To nawet dobrze że go tu niema bo chciałbym z nią porozmawiać na spokojnie. Zobaczyłem ją. Szła powoli w moją stronę, chyba mnie nie zauważyła. Stałem oparty o budynek i obserwowałem ją.  
    - Wiktoria! - Krzyknąłem. Dziewczyna odwróciła wzrok w moją stronę i przez chwilę wyglądała tak jakby nie wiedziała co ma zrobić. W końcu zdecydowała się podejść w moją stronę. Moje serce zaczęło bić szybciej. O kurde co teraz jej powiem?!
    - Cześć, co chcesz? - Zapytała patrząc na swoje buty.
    - Chciałem z tobą porozmawiać. - Powiedziałem próbując spojrzeć w jej śliczne niebieskie oczy. Podniosła wzrok ale zaraz z powrotem go spuściła. - Chodź, przejdziemy się. - Zaproponowałem. Pokiwała głową i ruszyliśmy przed siebie.
    - Chciałbym Cię przeprosić za to co wczoraj zrobiłem ale... - Nie dokończyłem bo co miałem powiedzieć prawdę? Nigdy.
    - Nie szkodzi. - Powiedziała ledwo dosłyszalnie. Widać było że coś jest nie tak. Chodź czekajcie ja wiem co jest nie tak. Szybka przejściówka na Wiktorię: I co mówiłam że on z tym nie na poważnie. A ja co myślałam że on... W sumie to chciałam być jego przyjaciółką ale... Gówno! Przestań! Głupia ja... Wracamy do Steven'a: Może kiedyś jej powiem prawdę ale nie teraz. A może lepiej żeby wiedziała? Nie, ale nie mogę się powstrzymać. Steven głupi jesteś a przede wszystkim za stary.
    - Wiesz że bardzo Cię lubię? i wiesz że... - Nie dokończyłem bo przytuliła się do mnie.
    - Też Cię bardzo lubię i chcę żebyś był moim przyjacielem na zawsze. - Powiedziała. Westchnąłem, i co mówiłem że ona chce mnie tylko jako przyjaciela. Trzeba to skończyć bo mogę się nie powstrzymać.
    - ...Że nasze samochody zostały pod sklepem. - Dokończyłem.
    - Co?! A no tak. Musimy się wrócić. - Powiedziała i zawróciła. Przez całą drogę powrotną gadaliśmy i śmialiśmy się. Niestety myślę że tak szybko mi nie przejdzie. Kiedy doszliśmy na miejsce zaproponowałem że później do niej przyjdę. Chętnie się na to zgodziła. Zadowolony i jednocześnie zły na siebie pojechałem do domu gdzie moją lodówkę atakował Brad. Prawda że mam piękne życie?






WIKTORIA:






Jeśli chodzi o tą całą akcje ze Steven'em to...to nic. On nic nie czuję ja też, to znaczy chyba. Sama nie wiem, byliśmy, jesteśmy i raczej będziemy przyjaciółmi. Zostawmy to w spokoju. Teraz to ja chcę do domu. 10 minut później. Dojechałam pod naszą piękną chałupkę. Kiedy wysiadałam z samochodu przypomniałam sobie że muszę Łysej powiedzieć o tej babce co dzwoniła rano. Całe szczęście nie muszę leźć do Gunsów, podobno Mariola ich wykarmiła. Weszłam do domu a w nim jak zawsze siedziała sąsiadka. Coraz bardziej zaczynam ją lubić. Dlaczego? bo na stole stał gotowy obiad ale to nie wszystko. Oprócz tej babki w domu siedzieli nasi inni goście którzy również są tutaj dosyć często. a dokładnie David i Jon. 

    - To wy też się tutaj wprowadziliście? - Zapytałam śmiejąc się do chłopaków którzy ścigali się który pierwszy da mi buzi. Wygrał klawiszowiec.
    - Mmm...Tak ja zamierzam przywieść tu jutro swoje ciuchy a Jon'uś to się już chyba wprowadził bo twoją sypialnie zwiedzał. - Powiedział przytulając się do mnie.
    - Nie ładnie Jon. - Powiedziałam. Bon Jovi tylko uśmiechnął się do mnie i dał mi buzi w policzek. 
    - Dzień Dobry Pani Safanolopa! - Krzyknęłam do kobiety a ona podeszła do nas i próbowała odciągnąć ode mnie David'a który nie chciał mnie wypuścić. 
    - David'ku jak ją puścisz to dostaniesz ciasteczko. - Powiedziała staruszka a ja spojrzałam na nią wzrokiem pt. Na serio? O dziwo on posłuchał się jej i puścił mnie. Po chwili razem z Jon'em parsknęliśmy śmiechem.
    - Co wy ode mnie chcecie? - Zapytał Bryan. 
    - Na serio? Ciasteczko? - Powiedział wokalista. Klawiszowiec wzruszył tylko ramionami i poszedł do sąsiadki po "nagrodę".
    - Tak przekupuje się dzieci i...i chłopców z dziecięcymi mózgami. - Powiedziała do nas. Pan Bryan zmierzył nas morderczym wzrokiem i powiedział że za kare nie podzieli się ciastkiem. Chłopacy mieli dzisiaj jakiś specjalny dzień czułości bo na zmianę przytulali się do mnie i ogólnie nie mogłam ruszyć się z salonu. 
    - Dobra ja spadam się przebrać. - Powiedziałam i poszłam na górę do pokoju. Po drodze wpadłam do pokoju Wery żeby zobaczyć o której kończy prace. Gdzie ona ma ten grafik? Hyyy co to zdechła wiewiórka?! A nie to tylko stary kotlet...Co?! Stary kotlet?! Ale ona ma tu bałagan gorszy niż u mnie. O jest grafik przylepił się do biurka na obślinionego żelka. Obrzydlistwo. Kończy dopiero o 21:30. Poszłam do swojego pokoju. Znalazłam tam buty Weroniki-Ziemniaka Tempest. Co ona u mnie się ubierała? Znalazłam w szafce bluzkę z Aerosmith i czarne jeansy. Zaczęłam szybko się ubierać po jakiś 10 minutach zeszłam na dół. Pani Safanolopy nie było.
     - Gdzie sąsiadka? - Zapytałam.
     - Poszła do siebie. - Odparł David. Usiadłam koło niego na kanapie. 
     - Co jemy? 
     - Ty masz obiad w kuchni. - Powiedział Jon wskazując na stół. - Jedz bo pewnie już ostygło. - Ohh jak on o mnie dba.
     - Gdzie reszta chłopaków? - Tak, mam taką małą wiedzę że muszę ciągle pytać. 
     - Richie jest u Liv a Tico i Alec siedzą pewnie w jakimś barze. - Odpowiedział klawiszowiec siadając koło mnie przy stole. - Która godzina?
     - 16 - Powiedziałam. - Zaraz pewnie 17
     - Idę do kibla. - Mruknął Bon Jovi.
     - Dzięki za taką cenną informację. - Odpowiedział mu David.
     - Proszę bardzo, a gdyby tak mi się tam coś stało i długo bym nie wracał. Nie wiedziałbyś gdzie jestem.
     - Pffy nawet bym nie szukał. - Odparł Bryan. Siedzieliśmy sobie gadając w sumie o niczym. Po jakimś czasie wrócił Jon. 
     - Mój kochany David'zie musimy się zbierać. - Oznajmił.
     - Mhmm. - Mruknął wstając od stołu, pocałował mnie w policzek i poszedł się ubierać. Wokalista podszedł do mnie i wyszeptał na ucho:
     - Wpadnę po Ciebie w środę wieczorem. - Po czym pocałował mnie tak samo jak David. Pokiwałam głową na znak że się zgadzam. Zamknęłam za nimi drzwi i położyłam się na kanapie. Męczący dzień. W sumie to aż tak straszny nie był ale spać mi się chce. Kiedy leżałam przypomniało mi się że Steven ma jeszcze dzisiaj przyjść. Przykro mi najwyżej będzie musiał drzeć się żebym go wpuściła. Obróciłam się na bok i zasnęłam. Jakąś tam godzinę później... Obudziłam się a raczej coś mnie obudziło. Mianowicie pukanie do drzwi. Podniosłam się chwiejnie z łóżka i poszłam otworzyć drzwi. 
     - No nareszcie co ty tam robiłaś? Spałaś? - Zapytał Tyler.
     - No. - Odparłam krótko i usiadłam na kanapie a on obok mnie.
     - To co robimy? - Zapytał. - Bo głodny jestem.
     - Deser? - Zaproponowałam a on klasnął w ręce. Ruszyliśmy w kierunku kuchni. Steven nałożył na głowę czapkę kucharską Weroniki.
     - Prawda że słodko wyglądam? - Zapytał.
     - Nie, raczej tragicznie. - Powiedziałam i zdjęłam mu ją z głowy. Założył ją mi. - No ja wyglądam lepiej.
     - Nie dorównujesz mi urodą i słodkością. - Wzięliśmy się za lody z bitą śmietaną i owocami. Wyjęłam je z zamrażarki a Steven pokroił owoce. Wyciągnęłam bitą śmietanę z lodówki a Tyler wycisnął ją sobie do buzi. Oczywiście ubrudził sobie przy tym nos. Ja również nie mogłam pozostać czysta bo zaczął całować mnie w policzki i w nos. Tym o to sposobem byłam upaćkana w bitej śmietanie. 
     - Dziękuje Ci bardzo. - Powiedziałam biorąc do ręki ścierkę w zamiaru wytarcia się nią ale Steven miał inny pomysł bo zabrał mi ją z ręki. Polizał mnie po policzku.
     - Jesteś obrzydliwy. - Powiedziałam śmiejąc się i próbując mu się wyrwać. Skończyło się na tym że wytarłam się ścierką a Tyler stał cały upaćkany w śmietanie i patrzył na mnie tak jakby to była moja wina. 
     - Chodź tu! - Krzyknął i ze śmiechem przysunął mnie do siebie, mocno wtulając się we mnie. Usiedliśmy na łóżku a on wtulał się we mnie i mruczał. Jak kot Matko Boska...
        - Steven lody się rozpuszczą. - Powiedziałam próbując mu się wyrwać.
     - Już ich nie chce. - Powiedział i położył się a ja obok niego. - Teraz to spać mi się chce. - Przytulił się do mnie ale ja mu się wyrwałam i ułożyłam się wygodnie. 
     - Tak lepiej. - Mruknęłam. - Ja na serio idę spać ale najpierw schowam lody. - Powiedziałam i poszłam do kuchni. Schowałam lody i bitą śmietanę na swoje miejsce. Po czym skierowałam się na górę do pokoju.
     - A ty nie idziesz do siebie? - Zapytałam.
     - Nie. Śpię u Ciebie. - Powiedział a ja pokiwałam głową i poszłam na górę. Szybko się wykąpałam i weszłam do łóżka. Byłam strasznie śpiąca. Taa... Do łóżka władował mi się Steven. 
     - Wypad! - Powiedziałam sennie.
     - Cicho śpię tu z tobą i koniec. - Powiedział wtulając się we mnie. Westchnęłam i przykryłam się kołdrą. 
     - Ale zabierz te łapy. 
     - Nie bo mi zimno. - Powiedział śmiejąc się.
     - To się przykryj. - Wyszeptałam ze złością ale on delikatnie mnie pocałował w usta. No i przeżyłam taki trochę szok. 
     - Śpij. - Powiedział a ja uśmiechając się sama do siebie ułożyłam się wygodniej i zasnęłam.