sobota, 29 marca 2014

You're My Angel I

Ludu! o to pierwszy rozdział opowiadania pt. "You're My Angel". Tak jak mówiłam wcześniej jest to, to samo co poprzednie tylko tamto podpisywałam jako "Rozdział coś". Różnica pomiędzy tym opowiadaniem a tamtym jest taka że w pierwszym występowała Weronika jako narrator a w tym po prostu nie. Myślę że wszystko jest jasne choć ja sama się pogubiłam :) Postanowiłam jednak zacząć jako "You're My Angel 1". Od razu mówię że nie chciałam przez to w żaden sposób obrazić Ozzy'ego Osbourne'a którego bardzo lubię. Jedyną rzeczą która łączy mnie z główną bohaterką jest miłość do muzyki rockowej. Wszystko co tu pisze to NIE MOJE przemyślenia tylko głównej bohaterki. Dziękuję za uwagę i życzę miłego czytania.

......................................................................................................................................



WIKTORIA:





Obudziłam się rano tzn. o 10. Moja mama nie powiedziałaby że jest wcześnie. Leżałam rozwalona na całym łóżku, a Steven na samym rogu. Zaraz spadnie ale muszę powiedzieć że to nawet dobrze że spadnie. Więcej miejsca dla mnie. Jestem okropna, wiem. 
   - Suń dupę bo zaraz spadnę. - Powiedział popychając mnie. 
   - Ty robisz wypad bo to moje łóżko. - Odparłam zwalając go na podłogę. 
   - Dziękuję Ci bardzo. - Usiadł koło mnie i uśmiechnął się. Zresztą on zawsze się uśmiechał.
   - Czego się tak szczerzysz? - Zapytałam patrząc na niego dziwnie. Wzruszył ramionami i przytulił się do mnie. Odepchnęłam go i wstałam z łóżka.
   - Gdzie idziesz? - Zapytał. 
   - Ubrać się. 
   - Jak dla mnie możesz chodzić w piżamie. - Powiedział z szerokim uśmiechem. Pokazałam mu tylko żeby puknął się w łeb i weszłam do łazienki. W tym czasie... Nasz kochany Steven'ek Piękny Tylerek zdecydował że zejdzie na dół zobaczyć czy jest coś do żarcia. Tam spotkał Weronikę która stała przed lustrem i zapewne szykowała się do pracy. 
   - Witam! - Krzyknął jej do ucha śmiejąc się. Przyszła pani Tempest wystraszyła się i aż podskoczyła.
   - Co Ty tu robisz?! 
   - Spałem tu moja droga Weroniczko. - Powiedział zaglądając do lodówki. 
   - Jak to spałeś...? Z Wiktorią? - Zapytała podejrzliwie z szatańskim uśmieszkiem.
   - Niestety nie...Nie macie szynki, jak wy tu żyjecie?! - Powiedział. - Ale u niej w pokoju. Idziesz do pracy?
   - Tak tzn. nie ale Wiktoria myśli że traktor. 
   - Traktor? Jaki traktor? Ten James'a co go w garażu trzyma? - Zapytał a ona gapiła się na niego jakby nie powiedziała tego słowa.
   - Ja nie powiedziałam traktor tylko tak. Głuchy jesteś?
   - Nie, nie jestem głuchy powiedziałaś traktor. 
   - Nie, nie powiedziałam...albo wiesz co? Chyba powiedziałam. - Powiedziała zastanawiając się. 
   - Ten Joey to Ci kompletnie z aff affował mózg. - Odparł smarując kanapki masłem. 
   - Oglądasz Make Pake? 
   - Nie ja nie... ale Joe tak. - Powiedział. Po schodach zeszła Wiktoria. Uuu z powrotem wracamy do magicznej krainy jednorożców i tęczy czyli do Wiktorii... Zeszłam na dół a po drodze usłyszałam pytanie Ziemniaka "Czy Steven ogląda Make Pake?" co?! a zresztą to możliwe w końcu to Tyler. Jak się okazało to Joe to ogląda ale ja i tak wiem swoje. 
   - Witam państwo. - Powiedziałam i zabrałam Steven'owi kanapkę już nadgryzioną ale trudno.
   - Ej kurde to moje! - Krzyknął.
   - Nie wierz mu on naprawdę ogląda Make Pake. - Powiedziałam do Łysej a ona tylko pokiwała głową:
   - Wiedziałam od początku.
   - Nie prawda! - Krzyknął Tyler rzucając w Weronikę kanapką (oczywiście drugą). 
   - Ty chamska świnio! jak mogłeś jak ja teraz do roboty pójdę?! - Krzyknęła.
   - No normalnie na pieszo albo samochodem pojedziesz, jak chcesz to możesz nawet na wrotkach pojechać. - Odparł spokojnie. Łysa zmierzyła go wzrokiem który mówił "pogadamy jak wrócę" i poszła na górę zapewne się przebrać. - A wiesz że ona do tej roboty nie idzie?
   - Jak to? - Zapytałam. Jakim cudem przecież mówiła mi że idzie, TYTYTY okłamała mnie!
   - No tak tylko tobie powiedziała a tak naprawdę to nie wiem gdzie lezie. - Wzruszyłam ramionami i poszłam zrobić herbatę. Gdzie jest sąsiadka? Przecież zawsze tu rano siedziała. Hmm... Po schodach zeszła Wera już przebrana. Wzięła jedną kanapkę z talerza Steven'a.
   - Ty lepiej już jedź tym swoim Ogg Poggiem do pracy. - Warknął na nią. 
   - Mówiłam że ogląda Make Pakę. - Powiedziałam zabierając mu kanapkę.
   - No wiecie co?! Żeby człowiekowi żarcie zabierać. - Mruknął.
   - To żarcie to z naszej zawartości lodówki więc mamy do niego prawo. - Powiedziała moja zacna siostrzyczka. Tyler wytknął jej język i prychnął z oburzeniem włączając telewizor. - To Ci biszkopt zaraz się spóźnię na spotkanie z...tzn. do pracy. Cześć! - Krzyknęła i wybiegła z domu.
   - Jestem zazdrosna. - Oznajmiłam.
   - Co? o co? - Zapytał.
   - No bo ona ma Ogg Pogg a ja nie. 
   - Też Ci go kupię. - Mruknął. - Chyba że najpierw wolisz tą fontannę z czekoladą, no bo wiesz dwóch naraz nie mogę...
   - Nie jednak wolę fontannę. - Powiedziałam skacząc mu na plecy.
   - No wiesz co nawet spokojnie postać nie można. - Powiedział zrzucając mnie ze swoich pleców. - Co będziemy robić?
   - Nie wiem...Ja będę musiała iść na zakupy a Ty pewnie pójdziesz do siebie... - Powiedziałam a Steven pocałował mnie w policzek. 
   - Ja mam lepszy pomysł może by tak zostać w domu, obejrzymy jakiś film później ja bym się do Ciebie przytulał, poszlibyśmy spać oczywiście razem...
   - Nie zamierzam cały dzień głodować a Ty chyba troszeczkę za daleko posunąłeś się z tymi rozmarzeniami. - Powiedziałam idąc na górę.
   - Żartowałem no chyba że... - Tyler spojrzał na mnie proszącymi oczkami ale kiedy zauważył że to na mnie nie działa oznajmił że musi już iść do siebie. Kiedy Steven poszedł zdecydowałam się zrobić pranie. Gdy tylko złapałam za drzwiczki od pralki do domu jak tornado wpadła pani Safanolopa.
   - O nie to ja w tym domu będę robić pranie, Ty lepiej idź na zakupy. - Poleciła wyrzucając mnie z łazienki.
   - Ale... - Nie zdążyłam dokończyć bo ta wredna baba zatkała mi usta. Co do różowych spodenek tęczowego jednorożca ma to znaczyć?! - No niech pani będzie. - Powiedziałam kiedy byłam już "wolna" - Wrócę za jakąś godzinę a Ty zabójco masz w tym czasie zrobić obiad. - No jeśli robi już pranie i mnie stąd wyrzuca to niech zrobi też to. Wyszłam zadowolona z domu. Oczywiście sąsiadeczka zgodziła się zrobić obiadek. Po drodze do sklepu (sama nie wiem jakiego) postanowiłam zadzwonić do Łysej której miałam już wczoraj przekazać że dzwoniła jej koleżanka. Całe szczęście nie poszła do pracy tylko gdzieś się tam spotyka z Joey'em lub kimś innym.
   - No hejka Łysy pasztecie. - Rozpoczęłam z nią rozmowę.
   - Czemu do mnie dzwonisz? przecież wiesz że jestem w pracy. - Ona chyba myśli że ja nie wiem o tym że wiem (?).
   - Przecież nie jesteś. - Powiedziałam zarzucając grzywą. Ona niestety tego nie zobaczy. - Dzwoniła do mnie jakaś tam Twoja koleżanka. Mówiła że nazywa się Genowefa i ma 82 lata. Czy ja o czymś nie wiem? - Po drugiej stronie usłyszałam stłumione "czego ona ode mnie chce...płaciłam..." - Ooooaooa ale co płaciłaś?
    - Nie, nic. To co chciała Genowefa? - Zapytała. Matko Boska Częstochowska ona na serio zna jakąś 82- letnią Genowefę.

    - Tak naprawdę to nie dzwoniła żadna Genowefa tylko eeaee...nie pamiętam jak miała na imię. (Będę musiała zajrzeć do poprzedniego rozdziału, coś już zemną nie tak czy co żeby zapomnieć jak ma na imię koleżanka Łysej...) Prosiła żebym przekazała Ci że chce się spotkać, masz oddzwonić podała mi swój numer. Kartka leży na lodówce (tak wiem że nie podawała żadnego numeru ale jest i koniec.(czyt. kropka) Wow nawias w nawiasie, nieźle...) A o tej Genowefie porozmawiamy jak wrócisz do domu. - Poinformowałam.
    - Tak, tak buźka! - Krzyknęła do słuchawki i się rozłączyła. Czadowo. To do jakiego ja sklepu w końcu idę? <Może do Kaufland'a?> Tak, to bardzo dobry pomysł narratorze. <Wiem, zawsze mam dobre pomysły. Tak o to Wiktoria ruszyła do Kaufland'a sklepu w którym wszystko jest tanie i jak to mawia facet z reklamy (dokładnie to nie wiem czy Kaufland'a ale nie ważne) dla mnie w sam raz.> Dzięki narratorze ale ja sama mogłam to powiedzieć. Idź już i mi nie przeszkadzaj. No to wiecie idę sobie, całe szczęście ta upierdliwa baba narrator się już ode mnie odczepiła. <To że do Ciebie nie gadam to nie znaczy że Cię nie słyszę.> Idź stąd. <Dobra.> Nareszcie. Na czym skończyłam? <Na tym że se idziesz.> Ok, dzięki. Miałaś przestać! Kłócę się sama ze sobą jestem jakaś chora psychicznie... no i se idę a tu nagle przede mną jedzie koparka. Normalnie to bym nawet uwagi na nią nie zwróciła ale po pierwsze kierowca był chyba pijany czy coś a po drugie jechał nią sam Ozzy Osbourne. To pierwsze jest już jasne. Pomachałam mu, a on zatrzymał "pojazd" i krzyknął:
    - Wsiadaj bo cię zjem! 
    - A gdzie jedziesz? - Zapytałam krzykiem.
    - Do Kaufland'a. Sharon mi kazała zrobić zakupy. - Wsiadłam do koparki Ozzy'ego. Muszę powiedzieć że było w niej dużo miejsca.
    - To po co Ci koparka? - Zapytałam.
    - To nie koparka tylko Roman, prywatna limuzyna księcia mroku, ciemności, zUa i czegoś tam jeszcze. Sharon chciała żebym jej kupił samochód do pracy to kupiłem piękną, nie drogą koparkę Romana. - Odparł. Nagle zadzwonił jego telefon.
    - Halu? - Osoba z którą rozmawiał nadawała bardzo szybko. - Tak, jestem już w drodze...Co?! kto dzwonił?! Dobrze wiesz że on nie jest godzien wejścia do naszego domu, kobieto...dobrze...Mhhh...jestem Księciem zUa i nie mogę...aha...BUAHHAHHA!!! - Na koniec rozmowy zaczął śmiać się złowieszczo.
    - Co się stało? Zgaduję że coś fajnego. - Zapytałam.
    - Sharon robi kotlety na obiad BUAHHAHHAHA!!! - I tak całą drogę. Kiedy dojechaliśmy do sklepu pożegnałam się z Ozzy'm i poszłam zakupić coś na obiad. Zajęło mi to jakieś pół godziny. <BUAHAHHAHHA!!! teraz moja kolej na gadanie bo chyba nie chcecie słuchać o interesujących pomidorach albo o tym jak to kupuję się mięso? To pytanie retoryczne.> Ozzy: Co?! Tylko ja mogę się tak złowieszczo śmiać. <Dzięki mnie tu jesteś i się tak śmiejesz więc się nie czepiaj.> Bo Cię zjem. <Nie boję się stara małpo.> Że co proszę? Ty ułomna pomarańczo! <O nie, nie będziesz mnie tu od ułomnych pomarańczy wyzywać! Mogę kazać Ci opuścić ten sklep a ty nawet nie będziesz miał na to wpływu.> A ja mogę, A ja...mogę się na Ciebie obrazić i nie chcieć współpracować O! <Idź już lepiej do kasy bo każe Sharon zjeść samej te kotlety.> Nie możesz, nie zrobisz tego! <To idź do kasy i nie marudź. Osbourne pomaszerował posłusznie do kasy aby zapłacić za zakupy.> Ej ale ty wiesz że ja to wszystko słyszę? <Tak wiem dlatego musisz krzyknąć: Kocham Make Pakę! na cały sklep> A co to Maka Paka? <Ułomna bajka dla dzieci w wieku przedszkolnym.> Dzięki. <Powiedział do mnie w myślach z sarkazmem.> Jeszcze ludzie pomyślą że jestem jakiś nie normalny. <Nie martw się już tak myślą.> Ja jestem księciem ciemności oni powinni się mnie bać. <No niektórzy się Ciebie boją... Moja babcia na przykład.> To zniewaga żebym musiał krzyczeć takie rzeczy w sklepie...
    - Kocham Make Pakę! - Krzyknął a ludzie którzy po prostu tu przyszli żeby się pogapić na dział z serem i reszta którą nazywają klientami spojrzała się na niego dziwnie. Niektórzy nawet uciekali w popłochu ze sklepu. <Dzięki Ozzy. Teraz mam się z czego pośmiać a tak naprawdę to ja sama muszę zrobić tak ze przestaniesz mnie słyszeć.> Jeszcze raz to powtórzę to zniewaga księcia ciemności, mroku i zUa. Zobaczysz będę Cię w nocy nawiedzał...<Pa.> I tak o to pan Osbourne przestał mnie słyszeć. Co mogę zrobić? Może by tak zobaczyć co dzieje się w magicznym świecie Gunsów. To bardzo dobry pomysł. W tym czasie nasi kochani panowie z Guns N' Roses kłócili się o jakąś głupotę...
    - Nie to ja jestem lepszy. - Skrzeczał Axl.
    - Nie prawda bo ja Ty ruda małpo! - Odciął mu się Slash.
    - A ty jesteś kudłatą małpiatką w bikini.
    - Odezwała się ruda wiewióra. - Bronił się Hudson.
    - Spadaj.
    - Odwal się ode mnie.
    - Bo zawołam Erin.
    - Tak?
    - Tak.
    - A co wymiękasz i straszysz mnie swoją żoną?
    - Nie, po prostu ty się jej boisz.
    - Wcale nie.
    - Wcale że tak.
    - Nie.
    - Tak.
    - Nie 
    - TAK!
    - Nie! Bo ukradnę Duff'owi Mandy i ona Cię zgniecie tym swoim znakiem.
    - Ona by tego nie zrobiła.
    - Zrobiłaby. - Powiedział Saul. - Dla mnie zrobiłaby wszystko.
    - Nie prawda.
    - prawda
    - Nie.
    - Tak... - I tak jeszcze przez godzinę aż w końcu sami zapomnieli o co się kłócili. Do pomieszczenia w którym zamieszkiwał osobnik o imieniu Izzy weszła pani McKagan.
    - Co wy robicie u Izza? - Zapytała kopiąc leżącą puszkę po coli.
    - A ty? - Zapytali obydwoje z podejrzliwym wzrokiem.
    - Przyszłam do Baśki ale widzę że jej tu nie ma...A wy? - Powtórzyła pytanie siadając na fotelu którego zawsze używała do przesłuchiwania Duff'a po imprezach (nie pytajcie co robi u Izzy'ego). 
    - Kłócimy się, nie widać? - Zapytał oburzonym tonem Axl.
    - Wy zawsze się kłócicie więc sama już nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - A mogę wiedzieć o co? i dlaczego u Izzy'ego?
    - Eee...Ja nie wiem zapomniałem... - Powiedział Hudson patrząc pytająco na Rose'a. Ten nic nie odpowiedział. Widocznie również zapomniał...skleroza. - Rudy czemu my w ogóle jesteśmy u bereto nosiciela? - Zapytał (znowu) Slash z taką nie ogarniającą miną. 
    - Nie mam pojęcia ale jestem pewien że Ty jesteś idiotą. - Powiedział całkiem spokojnie rudy po czym sięgnął po jaśka leżącego na kanapie Stradlinów i walnął nim Hudsona. Oczywiście zacna "małpiatka w bikini" oddała "rudej małpie". Mandy postanowiła że nie będzie przeszkadzać kolegą i poszła na dół do kuchni w której zastała Erin robiącą herbatę.
    - Erin kochanie mi też zrobisz prawda? - Zapytała ze słodką minką. 
    - Tak, jasne. - Powiedziała Rose i sięgnęła do szafki po kubek dla przyjaciółki.
    - Może wiesz gdzie podziała się Baśka? - Żona Duff'a usiadła przy małym stoliku w kuchni.
    - Tak wyszła do Skid Row na ciasto ich zaprosić czy coś. - Woda zaczęła się gotować. - Gdzie ten rudy pawian?! Obiecał mi że powiesi firanki bo je wyprałam. 
    - U Stradlinów kłóci się z loczkiem. - Odparła Mandy biorąc kubek z herbatą od Erin. W tej samej chwili do domu weszła "zaginiona" Barbara razem z całym Skid Row i Metallicą a do pomieszczenia wpadł również "zaginiony" Stradlin. 
    - Hej! - Krzyknął do dziewczyn i wszedł do przedpokoju z zamiarem wyjścia z domu ale gdy tylko zobaczył chłopaków o dokładniej Bolana zdecydował się jednak zostać. - ...Hej. - Zwrócił się do facetów którzy stali w jego przedpokoju i chyba na kogoś czekali. - Co wy tu robicie?
    - Tak po prostu przyszliśmy. Może jakaś mała imprezka? - Zaproponował James. Jak na zawołanie na dole pojawiła się reszta domowników. Slash i Axl którzy na słowo impreza przestali się kłócić, Duff który siedział na górze i grał na basie i Steven który rozmawiał przez telefon już od jakiś 3 godzin z Wendy zbiegł tu z wielkim wyszczerzem na ryju (choć to już normalka).
    - Powiedziałeś "IMPEEEZKA"? - Zapytał uradowany Hudson przeciągając E. Hetfield pokiwał głową. 
    - Szykuj moje wyjściowe spodnie, kobieto. - Powiedział Rose do Erin która tylko walnęła go w łeb i najpierw kazała zawiesić firanki. 
    - Jeśli on tego nie zrobi nigdzie nie pójdziecie. - Smutny i zły Axelek z przymusu i od niechcenia wszedł na stołek i zaczął wieszać firanki. Uśmiechnięta pani Rose przyglądała się staraniom męża. Właśnie o to w tym momencie do chałupy wpadli Steven Piękny Tyler i Joe Boski Perry krzycząc do siebie jakieś dziwne rzeczy:
    - Joe kocham Cię! - Krzyczał Tyler który niedawno wrócił od Wiktorii. Po tych słowach Axl spadł ze stołka. 
    - Tyler Ty idioto uspokój się! - Krzyknął na przyjaciela Perry. - Nie wszyscy muszą wiedzieć że jesteś pijany.
    - Nie jestem ja po prostu Cię KOCHAM PEEERRRRRUNIU MÓJ TY KOCHANY! - Krzyknął tak że aż sąsiadka mieszkająca ulicę obok go słyszała. Oczywiście również przedłużając tak jak Saul E ale oprócz tego jeszcze R. Idący za nimi Brad, Tom i Joey parsknęli śmiechem.
    - Uwaaaaagaaaaa! - Znowu ryja darł pan małpa wokalista (Steven nie Axl). - Idziemy na wielką imprezę do Rainbow a Joeeee stawiaaaa! - Powiedział klepiąc gitarzystę w plecy. Perry zakrztusił się własną śliną.
    - Co?! Ja nie chyba Ty.
    - Oj nie daj się prosić. Plosie, plosie, plosie... - Gadał coraz bardziej zbliżając się do gitarzysty.
    - Ty to już chyba nie powinieneś już pić. - Powiedziała pani Rose odkładając kubek z herbatą na stolik. - Co Ty robiłeś u tej Wiktorii?
    - Śniadanie a potem pojechałem na godzinę do Brada i trochę poimprezowaliśmy. - Odparł odsuwając się od przerażonego Joe.
    - Po Bradzie jakoś nie widać. - Zauważyła Mandy.
    - Bo ja nie szalałem i nie gadałem takich głupot. Nie wiecie czego się dowiedziałem... - Niestety pan Whitford nie mógł dokończyć bo Tylerek mu przerwał.
    - Nie kończ bo pożałujesz. - Gitarzysta wolał później nie żałować i nie zwierzył się reszcie z tych tajemnic Steven'a.
    - To idziemy? - Zapytał Kirk. Reszta pokiwała głowami.
    - Tylko zadzwonię do kilku osób. - Powiedział Slash wyciągając telefon.
    - Axl jeszcze nie powiesił firanek. - Powiedziała Erin. Wzrok wszystkich skierował się na Rose'a leżącego na podłodze. Tyler podszedł do nie go i wydarł mu się do ucha:
    - ŁAKAKAKAKAKAŁ!!! - Wokalista Guns N' Roses szybko poderwał się z podłogi i zaczął rozglądać się po pomieszczeniu z wyrazem twarzy: Co jest?
    - Wieszaj te firaneczki i robimy wypad do Rainbow. - Powiedział Steven T. szczerząc się do Axl'a. Rose podniósł się z podłogi i wszedł na stołek przy tym wyzywając swoją żonę. Ona podeszła do niego i zasadziła mu kopa w tyłek tak że nasz biedny Axiu znowu prawie spadł ze stołka.
    - Czym my tam jedziemy? - Zapytał Sebastian.
    - Jak chcesz możemy pojechać na wrotkach albo krzesłem na kółkach... - Takie coś mógł zaproponować tylko Tom. - Człowieku jak pojedziemy samochodem to po pierwsze nie zmieścimy się w jednym a po drugie z powrotem byśmy musieli go zostawić pod barem. - Bach pokiwał tylko głową i z niezadowoleniem stwierdził że będzie musiał iść na pieszo.
    - Już! - Krzyknął zadowolony Axl. - Powiesiłem, zadowolona?
    - Bardzo. - Powiedziała Erin. - To wy sobie idźcie a my spędzimy miły wieczór.
    - Lecz najpierw zadzwonię do kilku osób. - Oznajmiła Baśka. Chłopaki kiedy byli już gotowi do wyjścia, musieli czekać na resztę czyli: Bon Jovi, Ozzy'ego Osbourn'a, Alice'a Cooper'a i Michael'a Jackson'a zjedli obiad. Tak, no przecież głodni nie mogli pójść. W tym czasie Weronika zdążyła wrócić z "pracy" a Wiktoria z zakupów i razem zjadły obiad, Wendy skończyła pracę. Siostry porozmawiały na temat Genowefy i jak się okazało było to tak stara przyjaciółka, przyjaciółki, przyjaciela faceta z cyrku który znał babkę ze spożywczaka która znała Olkę fryzjerkę która powiedziała swojej klientce przyjaciółce, przyjaciółki Roberta sławnego modela że jego dziewczyna lubi piosenkę Madonny a za to ten model powiedział to jakiejś babce z kościoła która powiedziała swojej koleżance z ławki ta za to powiedziała to przyjaciółce swojej przyjaciółki którą była właśnie Genowefa (tak szczerze to ja sama nie zrozumiałam) i od niej Wera pożyczyła kasę na płytę Madonny. Wszystkie trzy zostały zaproszone na imprezę do domu Gunsów urządzaną przez ich żony. Do ich domu dotarły o jakiejś 17...
  Siedzieli tam sobie wszyscy ładnie a Tyler dostał kolejnego ataku głupoty bo nazwał Joe Tinky Winky'm.
    - Tyler powiedz mi debilu dlaczego mam być tym debilnym fioletowym zasranym gównem!? - Zapytał zdenerwowany Perry.
    - No bo Ty też jesteś fioletowy i nosisz czerwoną torebkę. - Odparł Tyler.
    - Niby kiedy byłem fioletowy? - Zapytał już spokojnie.
    - Jak jesteś zły. - Powiedział przeglądając się w dużym lustrze Gunsów. - Po co wam takie duże lustro?
    - Bo dupa Axla się w mniejszym nie mieści. - Odpowiedziała mu Erin wstając aby zrobić jeszcze herbaty. To już chyba uzależnienie, wypiła w końcu już 4 szklanki. Rose prychnął tylko w odpowiedzi że Erin nie mieści się w drzwiach i zwołał zbiórkę po drzwiami.
    - A Ty Mandy będziesz Laa-Laa czy jak to się tam wymawia. - Powiedział wskazując na nią. - Jackson Ty będziesz Dipsy bo lubisz nosić kapelusze a...a Po To rudy będzie. - Powiedział wskazując na Axla i głupio się ciesząc. Wszyscy zebrani przybili jednocześnie face palma.
    - Ty już naprawdę nie powinieneś pić, idioto. - Powiedziałam ale z resztą co za różnica czy pił czy nie i tak zachowywał się tak samo.
    - Też Cię kocham! - Krzyknął ten idiota. Michael z zażenowaniem stwierdził że nie wytrzyma z tymi debilami ani sekundy dłużej i chciał już wychodzić ale zatrzymał go Slash i jakoś go uprosił. Jackson zgodził się pod warunkiem że nie będzie odpowiadać za wybryki Tyler'a jak było to ostatnim razem.
    - Panowie ruszamy dupy i wychodzimy! - Krzyknął Rose i razem z resztą opuścił dom. Wszystkie przybiłyśmy kolejnego face palma. Po kilku sekundach Axl w końcu uświadomił sobie że nie założył spodni i wrócił się do domu. - Czemu mi nie powiedziałyście? - Zapytał zdenerwowany. Zapewne z tego powodu że śmiałyśmy się z niego.
    - Myślałyśmy że jesteś już duży i że sobie poradzisz. - Powiedziałam śmiejąc się.
    - Nie popluj się herbatą. - Mruknął obrażony i opuścił "rezydencje". Siedziałyśmy jeszcze kilka minut śmiejąc się z Rose'a ale po jakimś czasie znudziło się nam to i zaczęłyśmy rozmowę na temat chłopaków. To znaczy Baśka zaczęła.
    - Co sądzicie o Rachel'u? - Zapytała ciekawa naszej odpowiedzi.
    - Jak dla mnie może być. Na pewno lepszy od Axla... - Powiedziała Erin szczerząc się. 
    - Ładniutki. - Dla Mandy każdy facet był ładny (oprócz Duff'a oczywiście bo to w końcu jej mąż). - Ale wolę mojego Duff'ika...Tylko mu nie mówcie bo potem będzie się ze mnie śmiał.
    - Eee może być. - Powiedziałam. Jakoś nigdy nie lubiłam zwierzać się ludziom, nawet najlepszej przyjaciółce. Za to weronika miała inne zdanie:
    - Śliczny, słodki i w ogóle ale...
    - Joey lepszy? - Zapytałyśmy wszystkie jednocześnie a ona pokiwała głową.
    - Ahhh dziewczyny kocham was! - Krzyknęła pani McKagan. - A teraz szczerze który wam się podoba?
    - Eee... - To wszystko co miałam do powiedzenia. Erin spojrzała dziwnie na Mandy:
    - Na serio? przecież i tak każda z nas ma męża. - Mandy pokręciła tylko głową i zaprzeczyła przyjaciółce mówiąc że jesteśmy jeszcze my czyli ja i Wera oraz Wendy.
    - Tylko mu nie mówcie...Steven. - Powiedziała córka kioskarki. 
    - Co który? - Baśka skrzywiła się myśląc zapewne o oby dwóch Steven'ach.
    - Adler...on jest taki słodki, opiekuję się mną i bardzo mi się podoba...
    - A wolnych chwilach tańczy walca z Larsem. - Odparłam a dziewczyny zaczęły się śmiać. 
    - Naprawdę kiedyś tańczyli. - Powiedziała Mandy i spadła z fotela. - Erin! ten twój Axl to wszystkie fotele popsuł.
    - Nie tylko fotele, moją psychikę, waszą, mikrofalówkę, pralkę bo nie potrafił jej włączyć i ją kopnął hmm... - Pani Rose zaczęła wymieniać szkody jakie wyrządził jej zacny małżonek. - Kanapę Metalliki, samochód Perry'ego, stół Jackson'a...O fotele u Bon Jovi eee...nie wiem za dużo tego było żeby tak od razu wymienić. - Mandy, której udało podnieść się z podłogi powiedziała:
    - Hmmm Ja to bym widziała piękną parkę z Slash'a i Ciebie. - Wskazała na mnie. Parsknęłam śmiechem.
    - Ja ze Slash'em? chyba głowa Cię boli od tego upadku.
    - No właśnie boli...zabije tego Axla. - Powiedziała i ruszyła w kierunku kuchni, zapewne po to aby zrobić kolejną herbatę, to już piąta.
    - To Ty wierciłaś się tak na tym fotelu. - Odparła pani Rose. Mandy którą podobno bolała głowa zrobiła długie UUU.
    - Bronisz swojego Axia. No Erin kochana tego po tobie się nie spodziewałam. - Usiadła na oparciu na ręce przy fotelu Weroniki.
    - Złaź bo zarwiesz...Miałam już taki przypadek tzn. moja babcia. Wiktoria ciągle siadała na tym oparciu aż w końcu je zarwała i potem nie dało się na tym siadać bo w dupę uwierało. 
    - Ale ja nie jestem gruba. - Powiedziała Mandy śmiejąc się do mnie. 
    - Pffy a ja nie mam aż tak dużej dupy żeby nie mieścić się na fotelu i zniego spadać. - Odpowiedziałam po czym zaczęłyśmy się śmiać. Właśnie o to na śmianiu się spędziłyśmy resztę dnia. Z powodu upicia się i przedawkowania (oczywiście herbaty) wpadł nam a dokładnie Mandy głupi (ale wtedy świetny) pomysł na zrobienie wielkiej piramidy oczywiście ludzkiej. Tak o to wyruszyłyśmy do tak zwanego ogródka Gunsów. No wprost pięknie się nam to udało, kiedy Mandy wchodziła na Erin od razu się przewracały, gdy Wendy wlazła na Łysą przewaliły nas wszystkie i tak w kółko. Skończyło się na tym że sąsiadka (nie pani Safanolopa) skrzyczała nas bo hałasowałyśmy według niej. Przecież śpiewanie, a raczej darcie się, "Bad Medicine" na całe osiedle to jeszcze nie hałasowanie. Była jakaś 22 kiedy siedziałyśmy w domu po pijąc kolejną filiżankę herbaty ( to już 9, Gunsi zbankrutują) i gadając na temat lenistwa chłopaków. Tak, my i te nasze tematy... 


                                ...........................................



  Nasz kochany Axl siedział i z Izzy'm przy barze i gadali o jakiś tam głupotach.
    - Izz... A ty... umiesz zjeść kiwi z keczupem? 
    - Misiek, nie nie potrafię i nie chcę potrafić... - Właśnie centralnie przed nimi przebiegł Tyler krzycząc: Jaaaacksooonnnn!!! pobiegł do Michael'a i chciał go pocałować. Zdezorientowany, przerażony, zły i zaskoczony Mike zaczął mu się wyrywać. Kiedy w końcu udało mu się popatrzył na Steven'a jak na idiotę. 
    - Co on dzisiaj brał? - Zapytał stojącego obok Joe.
    - Tęczowe cukierki z Nibylandii! - Krzyknął w odpowiedzi Tico po czym zasnął. Tak, zasnął. 
    - Nic nie brał ON JEST PO PROSTU IDIOTĄ. - Powiedział Perry specjalnie mówiąc głośniej ostatnią część swojej wypowiedzi. Tyler wrócił się do nas, bo poszedł podrywać kelnerkę, i przywalił Joe w łeb. Obok przechodził Ozzy z Cooper'em kłócąc się o coś. Najbardziej zadziwiające było to że na koniec zatańczyli tango. Bach, Slash i Kirk poszli razem do łazienki a dokładniej weszli razem do kabiny. Patrzący na to wszystko Mike zrobił minę w stylu WTF?! i poszedł do jedynej (jeszcze) normalnej osoby w barze czyli do Tom'a.
    - Idioci, idioci wszędzie. - Powiedział Michael siadając koło basisty. On mruknął w odpowiedzi: Moja żona jest jeszcze gorsza, i zamówił coś do picia dla siebie i Jackson'a. Po chwili dołączył się do nich Duff.
    - I jak? fajnie prawda...Hyyy Tom co to jest?! - Spytał pokazując na coś leżącego na podłodze za Hamiltonem.
    - To Brad, debilu. - Odpowiedział.
    - Po czym poznałeś? - Zapytał Mike.
    - Znam się z tym idiotą już kilka milionów lat, wszędzie bym go poznał tak samo jak resztę tych zasrańców. - Odparł idąc w kierunku leżącego Whitforda. Poklepał go kilka razy po twarzy ale to nic nie dało. Zapalił papierosa i włożył go sobie do ust po czym z całej siły przywalił gitarzyście w twarz aż podniósł się na równe nogi ale później przewrócił się z powrotem na podłogę. Większość wieczoru panowie spędzili właśnie na podnoszeniu i upadaniu na podłogę oprócz Ozzy'ego i Alice'a którzy tańczyli tango.



                                 ..............................................    



 Siedziałyśmy sobie w domu całe szczęście nie pijąc już herbaty i grzecznie szykowałyśmy się do snu. Mandy zarządziła że będziemy u nich spały. Zastanawiało mnie tylko gdzie bo reszta imprezowiczów przebywająca w Rainbow raczej też zostanie tu na noc. Dobra z resztą coś się wymyśli, oni pewnie uwalą się gdzieś w przedpokoju albo salonie bo dalej nie dojdą. Była może jakaś 24 kiedy usłyszałyśmy znany nam dobrze wrzask:
    - Otwierać! Nadchodzę ja...piękny! eee...Struś zjadł małpę a ona go...aaa Marlena wiesz że Cię kocham? - Darł się nasz kochany Axl. Erin poszła otworzyć tym debilom drzwi. Jak się okazało tajemniczą Marleną był Izzy.
    - Misiek...nie jestem żadna Bożena tylko Jeff. - Ledwo powiedział Stradlin który trzymał na rękach Rose'a. 
    - Marlena a nie Bożena... ooo zobacz jaka piękna pani nam drzwi otworzyła. Ty musisz być Marlena. - Powiedział Axl wskazując na Erin. Wszystkie przybiłyśmy face palma.
    - Przykro mi ale nie jestem żadną Marleną. - Odparła wpuszczając ich do domu. Nawet nie przejęła się tym że jej mąż pomylił ją z jakąś babką.
    - Erin czemu się nie złościsz...Baśunia już dawno by...Hy zrobiła awanturę Izzusiowi. - Powiedział zawiedzionym głosem Rose. Stradlin oznajmił że reszta imprezowiczów jest już w drodze, z czego można się dowiedzieć że doczołgają się tu za jakieś pół godziny.
    - Wy to lepiej idźcie spać na górę. - Poleciła Mandy.
    - Oni przecież się tam nie doczołgają. - Oznajmiłam siadając na kanapie. 
    - Zakład? - Zaproponował pewny siebie Rose.
    - Tak, o... - Chciałam dokończyć ale rytmiczny mnie wyprzedził.
    - O nic, o samą satysfakcje z wygranej.
    - Marlena, nie wierzysz w nas. Wstydź się! - Skrzyczał choć raczej próbował go skrzyczeć pijany Axl. - Nieś mnie tam, kobieto. - Zwrócił się do przyjaciela. Mina Izzy'ego, bezcenna. Machnęli grzywą jak babka z reklamy szamponu do włosów i poszli na górę tzn. próbowali. - Nie Izzy spadamy w wielką przepaść!!! Gdzie mój tęczowy kucyk?!
    - Uspokój się idioto to tylko schody! Matko Boska Rudy gdzie te łapy?! - Takie o to krzyki było słychać ze schodów, później chyba udało się im wejść na górę. Później znaczy wtedy kiedy Stradlin zwalił Axla ze swoich pleców. Minęło jakieś pół godziny gdy do domu wpadli: Jon, Michael, David, Richie, James, Kirk który wiózł Adlera siedzącego w taczkach, Alec, Tico którego za nogę ciągnął Duff, Brad który gadał coś o swojej przyszłości z Kramerem (?), Scotti, Sebastian, Dave, Rob, Cliff z jakąś książką (?), Tom i przyszły mąż lub żona Whitforda, Rachel którego reszta niosła. Ozzy, Slash i Lars którzy tańczyli breakdance. Nigdzie nie było Perry'ego i Tyler'a. Zakładam że upili się i zostali w Rainbow.
    - Gdzie małżeństwo Perry? - Zapytała Weronika. Chłopacy zastanawiali się długo po czym Brad krzyknął:
    - Całują się pod dębem! - Zapomniałam przecież od nich się nie dowiemy, w końcu są nieogarnięci. Po dłuższym zastanowieniu jednak to możliwe, Joe i Steven całujący się pod dębem... Usłyszeliśmy krzyki z dworu:
    - Joe nieś mnie do domu! No już rozkładaj rącz... - Wielki huk. - Kurde! Kto tu postawił ten krawen...kkarawę...krawędz...Perrrryyyy! Czy Ty mnie w ogóle słuchasz?! - Wyszliśmy przed dom bo ta scena była warta obejrzenia. 
    - Nnniee... - Odpowiedział gitarzysta. - i mówi się krawężnik 
    - Ty mnie lepiej podnieś i pomóż dojść do domu! - Krzyknął Tyler wyciągając ręce w kierunku Joe. Perry posłusznie wziął przyjaciela na barana i ruszył w stronę domu. Wspomnę jeszcze że biedny Joe musiał słuchać wrzasków Steven'a. Weszliśmy z powrotem do domu. Po chwilę zaczęli dobijać się do niego Toxic Twins. Poszłam otworzyć drzwi bo nikomu innemu się nie chciało. 
    - Gdzie wy byliście tyle czasu? - Weszli całkiem spokojnie. Bez krzyków, wymachiwania kończynami czy macania. - Reszta już dawno przyszła.
    - Nie wiem ale... JA CHCE BUDYŃ! Joe, Wiktoria zróbcie mi budyń! - Zażądał Steven. - I postaw mnie w końcu na podłogę. - Perry wykonał jego polecenie, oczywiście zignorowaliśmy jego prośby o budyń. - ŁIIIII!!!! MOTYLEM JESTEM!!! - Tyler zaczął biegać po całym domu pobiegł nawet na górę. - ŁIIII!!!... - Podejrzewacie że jak to się skończyło? Wielki huk. - Kurde jaki zasrany idiota umieścił tu te schody!!!? - Krzyknął schodząc spadając ze schodów na dół.
    - A co mamy niby fruwać na górę?! - Krzyknął do niego Slash. Dlaczego oni się tak drą?! 
    - Trochę ciszej. Późno już jest. - Powiedziała Mandy kierując się w stronę swojego pokoju. - Idę spać. - Oznajmiła a Duff od razu pobiegł za nią. 
    - Tak, bo potem z nich spadasz i co powiesz Hudson? 
    - Gówno, małpo.
    - Zjedz je równo... - Wymianę panów "komplementami" przerwał budzący się Bolan.
    - Mamusiu czemu jesteś taka brzydka? - Zapytał nie przytomnie. 
    - Bo to ja, idioto - Powiedział The Snake podnosząc się z podłogi.
    - Wiktoria wiesz że Cię kocham? - Zapytał Saul szczerząc się głupio i przysypiając.
    - Tak, ja Ciebie też. - Odparłam siadając na kanapie koło Brada i Joey'a. Prowadzili akurat bardzo ciekawą rozmowę:
    - Zamieszkamy razem tylko będziesz musiał usunąć swoje koty... - WTF?! 
    - O nie! kotów nigdy, a po za tym Ty masz żonę, Brad - Idę stąd. Tym razem usiadłam koło Mike. Tyler chyba dopiero teraz zajarzył co powiedział do mnie Slash i on też musiał oczywiście zabrać głos:
    - Nie! To ja Cię kocham, Ciebie Slash też ale ją bardziej. Tak w ogóle to wszystkich was kocham!!!
    - Nigdy więcej z nimi nigdzie nie pójdę - Powiedział Michael opierając głowę o moje ramię.
    - No coś Ty chyba aż tak strasznie nie było? - Zapytałam.
    - Oj było, Tyler ciągle latał po całym Rainbow, Ozzy tańczył tango z Alice'm, Bach darł się na cały bar i w ogóle było psychicznie. - Podczas gdy Steven szerzył miłość na świecie ja postanowiłam wziąć przykład z Mandy i również poszłam się kąpać. Po jakiś 20 minutach wyszłam z łazienki i ubrana w piżamę (zapożyczona od Erin) i owinięta w szlafrok poszłam do pokoju gościnnego. Kurde od czego boli mnie tak głowa? Po drodze spotkałam Adlera i Wendy idących do pokoju Popcorna. UUU napewno będą piękną parą...Z tego co słyszałam towarzystwo z dołu również udało się na spoczynek. Weszłam do pokoju po to aby bez sensu się po nim pokręcić i wyjść z niego w celu poszukiwania wody. Na dole zastałam niezłe pobojowisko: Ozzy leżał rozwalony na fotelu a na nim leżał Scotti, (zdziwią się jak wstaną) Joe przytulał do siebie nogę Kirka, David i Richie leżeli na kanapie a cała reszta na podłodze. Zapomniałam dodać że Slash leżał na schodach. Nigdzie nie widziałam Michael'a i Stevena. Zgaduję że Jackson udał się do swojego domu a Tyler? O to jest pytanie. Z salonu przeszłam do wielkiej kuchni Gunsów i tam właśnie zastałam Stevena, siedział na blacie ze spuszczoną głową. Pierwsze wrażenie? Pomyślałam że zasnął ale gdy usłyszał że nie jest sam w pomieszczeniu podniósł głowę do góry i uśmiechnął się.
    - Czemu nie śpisz? - Zapytał zeskakując z blatu przy czym prawie by się wywalił i podchodząc do mnie.
    - Przyszłam się napić, a Ty nie powinieneś paść tam na podłodze z resztą? Przecież tak szalałeś. 
    - Przeszło mi już, ale głowa mnie strasznie boli. 
    - Gdzie Mike? - Zapytałam.
    - Pojechał do domu bo podobno jutro ma jakąś ważną sprawę do załatwienia. - Powiedział obejmując mnie ramieniem, szybko wyrwałam się przez co Tyler stracił równowagę i prawie by się wywalił gdyby nie zawsze pomocny zlew, podeszłam do szafki po szklankę. Nalałam do niej wody i napiłam się, Steven cały czas przyglądał mi się. Czy to aż takie ciekawe, człowiek pijący wodę? Odłożyłam szklankę na blat i odwróciłam się do tyłu, wpadłam na niego. Był ode mnie wyższy, dlatego nosem dotknęłam jego brody. Powoli schylił głowę i delikatnie mnie pocałował. Co to ma być?! Szybko oderwałam się od niego i spojrzałam mu w oczy:
    - Przepraszam - Wyszeptał. - Nie powinienem. - Postanowiłam pójść na górę i wszystko sobie przemyśleć jeśli chodzi o Stevena.
       - Ja...ja już pójdę - Powiedziałam odwracając się w kierunku wyjścia z kuchni, ale Tyler mnie zatrzymał. Spojrzał mi w oczy, ja w jego zobaczyłam smutek. Wyrwałam się, powiedziałam cicho dobranoc i poszłam na górę. Byłam wstrząśnięta tym co przed chwilą się zdarzyło, a przede wszystkim zaskoczona. Pocałował mnie już drugi raz, a jeśli on...NIE. Na pewno nie, nawet nie wolno mi tak myśleć. Weszłam do pokoju i położyłam się na łóżku. Jeszcze długo rozmyślałam o zdarzeniu w kuchni. Jedno wiem, może i jestem na siebie za to zła ale chciałam żeby on mnie pocałował.



   

   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz