poniedziałek, 17 marca 2014

Rozdział VI

Chciałabym prosić o komentarze i ocenę opowiadania bo nie wiem czy ktoś w ogóle czyta.  Tak wiem że wcześniej pisałam o piosenkach które powstały w latach 90 ale to tylko opowiadanie tu wszystko może się wydarzyć i niektóre zespoły które np. nie powstały w roku 1985 tu występują tak samo jest z piosenkami. Z tego co wiem Wera wszystko popaćkała i pomieszała więc nie wiem czy ona pisze o tym samym dniu co ja czy nie. Załóżmy że są to zupełnie dwie inne historie i że tylko czasami łączą się one ze sobą.

Czytasz=Komentujesz 

........................................................................................................



WIKTORIA:







Kiedy się obudziłam zobaczyłam że jest dopiero 5:06 Jeszcze wcześnie poleżę sobie z godzinę i dopiero wstanę. W końcu do pracy szłam na 8:00 Położyłam się i leżałam może tylko 5 minut bo zadzwonił telefon. Co?! Jaki normalny człowiek dzwoni o 5 nad ranem?! I to jeszcze na domowy. No kurde. Wstałam z łóżka i zaczęłam kierować się bardzo wolno do przedpokoju. Jakimś cudem udało mi się dojść do niego. To musi być jakaś nie normalna, upośledzona i upierdliwa osoba.
    - Czego? - Powiedziałam zaspanym głosem.
    - Czy rozmawiam z Weroniką Black? - Zapytała jakaś babka. Co ona od niej chce?
    - Nie. A coś się stało? 
    - Chciałabym się z nią spotkać proszę jej przekazać że dzwoniła koleżanka ze szkoły.- Odpowiedziała kobieta.
    - A mogłaby pani podać imię albo nazwisko? - Zapytałam. - Weronika raczej nie będzie wiedzieć o kogo chodzi jeśli powiem jej że dzwoniła koleżanka.
    - Niech pani jej powie że dzwoniła Renee. - Odparła.
    - Dobrze...i jeszcze coś czy ty kobieto jesteś normalna dzwonisz tu do nas o 5 rano!- Krzyknęłam ale ona się rozłączyła. Świetnie nawet pokrzyczeć sobie nie mogę. Poszłam z powrotem na górę położyć się spać. Zdążyłam ułożyć wygodnie poduszkę a tu znowu telefon. Tym razem mój. Zabije tego człowieka. 
    - Czego?! -  Teraz prawie że krzyknęłam.
    - Gówna psiego. - Odparł facet. Jak się okazało był to Slash.
    - Dajcie mi wszyscy spokój. Nawet wyspać się nie można. - Powiedziałam.
    - Widzę że masz dzisiaj dobry humor tak jak ja. - Powiedział wesoło.
    - Głupku jest 5 rano!
    - No ja wiem.- Odparł.
    - To cześć.- powiedziałam i miałam się już rozłączyć ale. Zawsze jest jakieś ale. - Czekaj! bo chciałem się zapytać czy nie przyjdziesz do nas po pracy.
    - Po co?- Zapytałam. 
    - Tak po prostu. - Odparł. 
    - Przyjdę...Cześć. - Powiedziałam i się rozłączyłam. Nareszcie mogę iść spać. Położyłam się i zasnęłam na trochę dłużej niż planowałam. Była 6:45 kiedy się obudziłam. No naprawdę! Ja moim tempem to do tej pracy nie zdążę. Wstałam i szybko poszłam do łazienki. Jakieś tam 20 minut później. Wybiegłam z łazienki i zaczęłam kierować się na dół w stronę kuchni. Już na schodach poczułam zapach jajecznicy. Co?! Zresztą dzisiaj to już kolejne pytanie. Zbiegłam na dół wywalając się o buty ziemnia...to znaczy Łysej. Choć w sumie ziemniak to całkiem dobre przezwisko. W kuchni ujrzałam naszego najczęstszego gościa zło absolutne: sąsiadkę.
     - Co pani tu robi? - A no tak głupie pytanie, przecież ma klucze.- O tej godzinie? - Poprawiłam się. 
     - Śniadanie Ci przyszłam przed pracą zrobić. - Odparła. Chyba będę się musiała już do tego przyzwyczaić. 
     - Dziękuję ale nie musiała pani. - Powiedziałam.
     - Nie marudź tylko jedz. - Podała mi talerz i widelec. Podczas jedzenia rozmawiałam z sąsiadką na temat jej przychodzenia tu. Ona odpowiedziała że i tak będzie tu przyłazić. Musiałam się na to zgodzić bo z tą kobietą nie dało się normalnie gadać. 
     - Muszę już iść. Do widzenia! - Powiedziałam i wyszłam z domu. Kiedy tylko wsiadłam do samochodu przypomniało mi się jak Steven wczoraj mnie pocałował. Nie on to zrobił...nie wiem on po prostu to zrobił bo...bo tak. Bo mu się tak podobało. Dobra pewne jest to że się we mnie nie zakochał. Zostawmy ten temat w spokoju. Skup się na drodze, nie jednak nie mogę. Ciągle miałam jego twarz przed oczami. AAAAA jesteś nie normalna! Zostaw to w spokoju. Ha! nie ma to jak sobie przywalić w twarz jadąc samochodem i patrzeć jak ludzie się na Ciebie dziwnie gapią. Do pracy dojechałam nawet 10 minut przed czasem. Chodź mogę się spóźnić bo nie ma nigdzie miejsca do zaparkowania. Są czasem takie chwile kiedy mam ochotę krzyczeć.
    

    
                            


W tym czasie nasz kochany Steven'ek Tyler'ek siedział sobie w domu i rozmyślał:



No to pięknie, głupku co ty zrobiłeś. Pocałowałeś przyjaciółkę. Głupek, głupek, głupek...Pewne jest to że ona się we mnie nie zakochała i że nawet się jej nie podobam ale ona mi bardzo...AAA normalnie nie wytrzymam! Co ja jej powiem? Przecież nie będziemy się unikać, a może?...Nie, nie ma takiej możliwości bo ja bez niej nie wytrzymam. Co z tego że znamy się krótko, przyzwyczaiłem się i polubiłem ją bardzo. Będę musiał jej to jakoś wyjaśnić. Ha! dobre tylko jak? Co, powiem jej "Zrobiłem to bo mi się chciało" Nie, mogę tego powiedzieć, prawdy też. W sumie to sam nie wiem co czuję. Nagle z rozmyślenia wyrwało mnie pukanie do drzwi. No pięknie, kto to? Ociężale podniosłem się z skórzanego fotela i poszedłem otworzyć drzwi. Oczywiście był to ten kochany debil Joe.
   - Steven co ty robisz w domu? Taka ładna pogoda...- Zagadał.
   - Czego chcesz ode mnie? - Zapytałem ponuro.
   - Tak przyszedłem bo mi się nudziło w domu z Caroline. Ciągle marudziła coś o jakimś sklepie, więc dałem jej kasę to się odczepiła i polazła, a samemu mi się nie chciało siedzieć to przyszedłem do Ciebie, debilu. - Powiedział wchodząc do środka. - Ale bałagan a mówisz że to ja jestem bałaganiarzem...Tyler co Ci jest?
   - A co ma mi być? - Zapytałem starając się ogarnąć ten bałagan. Na serio musi być tu brudno jeśli nawet Joe zwraca na to uwagę.
   - No taki dziwny jesteś. Jeszcze mnie nie wyzwałeś a poza tym zawsze tryskasz energią i masz różne głupie pomysły a teraz nic. - Odparł.
   - Nic mi nie jest. No wiesz wczorajszy dzień był całkiem normalny wstałem, zjadłem śniadanie, ubrałem się, pokręciłem się trochę z nudów pojechałem po Wiktorię do pracy, pocałowałem ją, pojechałem do Tom'a żeby się ogarnąć...
   - Pocałowałeś Wiktorię?! - Chyba ma problemy z przyjmowaniem nowych informacji...
   - No. - Odpowiedziałem krótko.
   - Jak to?! Co ona na to?! - Ciągle pytania.
   - Uciekła...Joe ja sobie nie radzę! Nie wiem co robić, żadna jeszcze nie uciekła. Hmm to pewnie dlatego że jestem taki przystojny...ale ona uciekła! - Wybuchłem.
   - Steven, rozmawiałeś z nią...Co ty w ogóle do niej czujesz? - Zapytał. Siedziałem patrząc przed siebie, zamyśliłem się. Przed oczami miałem Wiktorię, uśmiechającą się do mnie. Też się uśmiechnąłem ale później zaatakowała mnie rzeczywistość. To że jej tu nie ma i że ja ją...
   - Nie, nie rozmawiałem z nią...Nie...- Westchnąłem. - Nie wiem co do niej czuję.
   - Powinieneś z nią porozmawiać. O której kończy pracę? - Zapytał Perry, zapalając papierosa. Wzruszyłem ramionami i poszedłem do lodówki, pogapić się na puste półki.
   - Ja...Joe zawieź mnie do siebie bo ja mam pustą lodówkę. Głodny jestem. - Powiedziałem i wskoczyłem temu debilowi na plecy. 
   - Złaź małpo! - Krzyknął próbując zwalić mnie z siebie. Niestety mój mocny uścisk zawiódł i spadłem. Całe szczęście udało mi się zabrać mu papierosa.
   - Hehehe i co ja wygrałem. - Powiedziałem dmuchając mu w twarz dymem. 
   - Chodź bo Cię nie wezmę. - Opuścił dom kierując się w stronę samochodu. Wziąłem klucze i zamknąłem chatę. Na serio byłem bardzo głodny ale przed żarciem muszę zadzwonić do bardzo ważnej osoby.
   - Weronika? No bardzo dobrze że jesteś muszę się Ciebie o coś zapytać... - Tak, właśnie do niej chciałem zadzwonić.
   - Co? Kto mówi...A Steven to ty... - Gadała tak jakby dopiero wstała. Przecież już 10.
   - Ty dopiero wstałaś dziewczyno jest 10.
   - Mhh
   - Wiktoria pracuje dzisiaj? - Zapytałem.
   - Mhh
   - O której kończy?
   - Mhh
   - Ej nie śpij! O której Wiktoria kończy prace? - Zapytałem jeszcze raz. Po drugiej stronie usłyszałem huk jakby coś upadło. Co jest?! wywaliła się?
   - ...A tak... Eee...Eee czekaj zaraz Ci powiem. - Odeszła od telefonu. - Już jestem...Kończy o 13 a co? 
   - Nie, nic tak pytałem. - Odparłem wyobrażając sobie nasze spotkanie. Co ja jej powiem?
   - Steven jesteś? - Zapytała.
   - Tak, tak...Muszę kończyć. Cześć. - Powiedziałem i nie czekając na odpowiedź rozłączyłem się. Wszedłem do kuchni Joe która była wielka. No w końcu muszę gdzieś gotować. Tak to ja mu gotuję. Bądźmy szczerzy nie przeżył by beze mnie. Właśnie przypalał naleśniki.
   - Debilu zostaw to! - Krzyknąłem i zabrałem mu patelnie. 
   - A niby sam lepiej zrobisz. - Odparł obrażonym tonem.
   - Zrobię w końcu nie pierwszy raz robię naleśniki. - Powiedziałem i nałożyłem na talerz pierwszego gotowego naleśnika. W sumie to poszło szybko ale nie tylko smażenie, tak samo szybko poszło jedzenie. W końcu ten piękny pan musi dużo jeść (oczywiście mówię o sobie nie o Perry'm). Na zegarze w domu tego idioty wybiła 11. Co ja będę robił przez 2 godziny? A no tak muszę wymyślić co jej powiem. Prawdę? Nie. Ona chcę żebyśmy byli przyjaciółmi. Ja mam nie całe 37 lat a ona 20. Nieźle... Strasznie, okropnie. Steven głupku za stary jesteś. Dobra spokój przejdzie mi. To tylko głupia dziewczyna. 
   - Anthony, czy mógłbyś podać mi cukier do herbaty? - Zapytałem głosem prawdziwego szlachcica.
   - Ależ oczywiście panie Steven'ie Victorze. - Powiedział takim samym głosem podając mi cukier. - Ile łyżeczek?
   - Jedną. - Odparłem. Joe posłodził moją herbatę. Podniosłem filiżankę i trzymając mały paluszek w górze napiłem się. 
   - Jesteśmy tacy kulturalni. - Oznajmił Perry. - A Brad mówi że nie potrafimy się zachować Pffy. Odszedłem od stołu i włączyłem telewizor.
   - Joe ty debilu nie mów że u Ciebie też nie ma kablówki. - Powiedziałem ciągle klikając 1 na pilocie.
   - Nie ma. Właśnie dlatego Caroline teraz jest w sklepie. - Odparł wchodząc do kuchni. - Ale tu nabrudziłeś.
   - Ja? to ty tak umiejętnie robiłeś naleśniki. - Wyjrzałem przez okno. - Ładna pogoda dzisiaj.
   - Naprawdę coś z tobą nie tak bo nigdy o pogodzie nie gadasz. - Powiedział wyłączając to stare pudło które nawet nie działa. Wzruszyłem ramionami.
   - Która godzina?
   - A co wymyśliłeś co jej powiesz? - Zapytał. Hmm dobre pytanie.
   - Na pewno nie prawdę. - Powiedziałem tępo wpatrując się w obraz za oknem. Ogród Joe, zza płotu widać było ulice po której szli ludzie spieszący się do pracy, dzieci bawiące się w berka. Pamiętam jak jeszcze całkiem nie dawno Liv była taka mała i razem z Caroline bawiły się w chowanego. Wtedy jeszcze żyła Carrie. Joe i Caroline bardzo to przeżyli, zresztą wszyscy załamaliśmy się po jej śmierci. Perry który rozwiódł się z nią 3 lata przed wypadkiem nadal ją kochał. Wszyscy bardzo lubiliśmy Carrie...
   - A jaka jest prawda? - Przerwał mi rozmyślenia. Nie wiedziałem co mu powiedzieć.
   - Ja...bardzo ją lubię...- Odparłem jąkając się. Nawet bardziej niż lubię. Nie tego nie powiem. Perry wszedł do przedpokoju gdzie był zegarek.
   - Zaraz 12. - Odpowiedział na zadane wcześniej pytanie. Przez okno zobaczyłem Caroline i Liv zmierzające w kierunku domu. Chociaż nie będzie się nam nudzić.



                                       .................................




W tym czasie Erin, Mandy i Barbara wyjechały do rodziców pani McKagan ponieważ miały jakąś sprawę do załatwienia. Niektórzy może już się domyślili dlaczego Slash tak bardzo chciał aby Wiktoria przyszła do nich po pracy. A jeśli nie odpowiedź jest prosta: Gunsi byli głodni. Jak by to powiedział Axl: "My chcemy am".



SLASH:





No to pięknie te sobie pojechały, Wiktoria kończy dopiero o 13 a do Wery nie można się dodzwonić. Pewnie jeszcze śpi znając jej możliwości. Izzy chciał coś ugotować ale skończyło się na wybuchu pożaru w kuchni. Całe szczęście nagle do pomieszczenia wpadł Steven z gaśnicą i łącznie ze Stradlin'em wszystko upaćkał w tym białym czymś. W sumie to zastanawiam się skąd on miał tą gaśnice. Przecież żaden z nas jej nie kupował, dziewczyny też. Choć po dłuższym zastanowieniu Popcorn ciągle przynosi różne dziwne rzeczy które kupił w kiosku. To pewnie dlatego że chce przebywać więcej czasu z Wendy. UUU zakochał się. Ej to nie sprawiedliwe każdy z chłopaków ma dziewczynę albo żonę a ja nie! Może i podoba mi się Wiktoria ale ona za mnie tak od razu nie wyjdzie. Hehehe mali Hudsonowie tacy ładni po tatusiu hmm...Ciekawie by było ale na razie nie zapowiada się żaden potomek. Zszedłem na dół do kuchni. Duff nadal czyścił Izzy'ego. Ciekawie. Chociaż kuchnia już sprzątnięta. Axl siedział na szafce z ciasteczkiem które pożerał jak chomik. Jeszcze wydawał przy tym dziwne odgłosy. Boże, gdzie ja mieszkam?
    - Ja też chcę. Daj! - Powiedziałem do Rose próbując zabrać mu ciasteczko ale trzymał swoją zdobycz bardzo mocno.
    - Idź stąd kudłata małpo! - Krzyknął wymachując nogami. Tak nogami.
    - Chłopaki spokój! - Krzyknął Adler. - Nie wiedziałem że kiedyś to powiem ale... Jak ja kocham Make Pakę...mógłbym zadzwonić do Marioli żeby przyniosła nam jakiś obiad.
    - Masz jej numer? - Zapytał Stradlin.
    - Tak mam wydzwania do mnie w środku nocy i straszy. - Powiedział Steven.
    - Dobra dzwoń. - Polecił Duff.
    - Ale jesteście pewni? Ona może później kazać mi gdzieś ze sobą iść albo... - Jęczał Adler.
    - Poświęcisz się dla nas. - Powiedziałem kładąc mu rękę na ramieniu. Popcorn posłał mi spojrzenie pt. zabije cię Hudson. Postanowiliśmy go jakoś przygotować do tego wielkiego poświęcenia. Axl dał mu nawet swoje ciastko. No może parę okruchów po ciastku ale to już coś. 
    - Duff przytul mnie. - Powiedział Steven a basista wykonał polecenie.
    - Gotowy? - Zapytał rudy.
    - Nie. - Odpowiedział przerażony Adler. Rose walnął go w łeb.
    - Weź się w garść! - Krzyknął. Popcorn pokiwał tylko głową i wziął telefon. Wykręcił numer i już. Staliśmy tak w napięciu wyczekując reakcji Adlera. Odebrała. Steven podczas rozmowy trochę się jąkał ale chyba się udało. 
    - I co? - Zapytaliśmy chórem. 
    - Udało się. - Powiedział przerażonym głosem. Myślę że szybko do siebie nie dojdzie.
    - Za ile tu będzie? - Zapytał Izzy.
    - Jakieś 10 minut. - Odparł. - I przywiezie tu gotowy obiad. - Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą. Tak będzie łatwiej ją spławić. Przez te 10 minut próbowaliśmy ocucić Stevena który zemdlał kilka sekund po powiedzeniu nam że Mariola przywiezie tu obiad. 
    - Oj dajcie to mi. - Powiedział Axl i walnął plaskacza Popcorn'owi. Natychmiastowo się obudził i przenieśliśmy go na fotel. 
    - Niech tu siedzi jak ona tu wejdzie może znowu zemdleć. - Powiedział Stradlin.
    - Dobra chłopaki to kto jej otwiera drzwi? - Zapytałem. Spojrzeli się na mnie.
    - Ty Slash. Ty jej otworzysz. - Powiedział McKagan a chłopaki pokiwali głowami. Po co pytałem? Mogłem od razu się skapnąć że to ja jej otworzę jak zapytam. Nagle usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Spojrzeliśmy na siebie. Za nic nie chciałem tam iść ale Izzy wypchnął mnie do przodu. Podszedłem do drzwi i...i w ogóle to czego my się boimy to tylko starsza babka z kiosku z obsesją na punkcie Adlera. Pewny siebie otworzyłem drzwi ale kiedy tylko ją zobaczyłem zamknąłem je z powrotem.
    - Ej co ty robisz?! Otwórz je! - Krzyknął Stradlin.
    - Ale...ale...- Powiedziałem jąkając się. Postanowiłem jeszcze raz spróbować. Otworzyłem je i powiedziałem "cześć Mariolu" a ona na to:
    - No nareszcie. Czemu je najpierw zamknąłeś?
    - ... - O to moja odpowiedź. Całe szczęście Axl coś wymyślił.
    - ...Bo przypomniał sobie że mamy bałagan w domu i że nie możemy Cię tak przyjąć Mariolu. - Powiedział z przymilnym uśmiechem. Kioskarka mu uwierzyła. 
    - Oh Naprawdę? Jacy wy mili jesteście...Steven dobrze się czujesz, kochanie? - Zapytała a Adler z przerażeniem pokiwał głową i zemdlał. No znowu? Naprawdę on musi się jej bać. - Hyyy co mu jest?!
    - Śpi. - Odpowiedział Duff. I on myśli że ona uwierzy. Oj Duff, Duff...
    - Aha. - Powiedziała nie dowierzając. - Chłopcy ja muszę już iść bo Wendy chciała dzisiaj wcześniej wyjść z pracy. Powiedzcie Steven'kowi że jest dla niego deserek w torbie, ale tylko dla niego. - Powiedziała patrząc na nas groźnie. - Papatki! - Krzyknęła i wyszła. Odetchnęliśmy z ulgą.
    - Papatki? - Zapytałem ze śmiechem.
    - Ty weź lepiej zobacz co to za deser. - Powiedział rytmiczny. Podeszliśmy do stołu na którym stała reklamówka. Wyjęliśmy z niej pojemnik z obiadem i torbę w której miał być ten "deserek" dla Popcorna.
    - Co tak powoli przecież to nie bomba! - Krzyknął rudy i zaczął wyciągać jak się okazało wielki czekoladowy tort.
    - Dobra teraz są dwie opcje albo budzimy jej przyszłego małżonka i mówimy mu że jest dla niego ciacho albo jemy je sami. - Powiedział McKagan.
    - Myślę że powinniśmy mu powiedzieć. - Bo Izzy jak zwykle musi się wszystkich słuchać.
    - Ok. - Odparłem. - Steven. - Bardzo cicho wyszeptałem. Izzy spojrzał na mnie jak na idiotę. - No co? nie budzi się to znaczy że możemy je zjeść. Później mu powiemy że go budziliśmy ale się nam nie udało. - Powiedziałem i poszedłem poszukać noża do pokrojenia tego ciasta. Taa... do pokrojenia. Jak przyszedłem to Axl już je żarł. Uznałem że też zrezygnuję z noża i talerza i również wziąłem je w rękę. Przykład z nas wzięli też Izzy i Duff. Po zjedzeniu ciasta uznaliśmy że zjemy też ten obiad a dla Adlera trochę zostawimy. Tak też zrobiliśmy, potem przybiegł do nas The Snake bo chciał pożyczyć tabletki na ból brzucha bo podobno ugotował chłopakom obiad i się zatruli. Już wczoraj ale przyszedł dopiero dzisiaj bo wczoraj wieczorem leciał fajny film i nie chciało mu się później przyłazić. Gdzieś tak o 13 zadzwoniła do nas Wiktoria że nie będzie mogła przyjechać. Resztę dnia spędziliśmy u Metalliki bo Lars na kolację nas zaprosił. Kiedy wróciliśmy do domu zobaczyliśmy że dziewczyny już wróciły.





STEVEN TYLER:





Była godzina 13:00. Czekałem pod budynkiem w którym pracowała. Bałem się jej reakcji a jeśli nie będzie chciała ze mną gadać? Nie w sumie to najmniejszy problem przecież mogę ją zmusić. Przyjechałem tu swoim samochodem bez Joe. On wolał zostać w domu. To nawet dobrze że go tu niema bo chciałbym z nią porozmawiać na spokojnie. Zobaczyłem ją. Szła powoli w moją stronę, chyba mnie nie zauważyła. Stałem oparty o budynek i obserwowałem ją.  
    - Wiktoria! - Krzyknąłem. Dziewczyna odwróciła wzrok w moją stronę i przez chwilę wyglądała tak jakby nie wiedziała co ma zrobić. W końcu zdecydowała się podejść w moją stronę. Moje serce zaczęło bić szybciej. O kurde co teraz jej powiem?!
    - Cześć, co chcesz? - Zapytała patrząc na swoje buty.
    - Chciałem z tobą porozmawiać. - Powiedziałem próbując spojrzeć w jej śliczne niebieskie oczy. Podniosła wzrok ale zaraz z powrotem go spuściła. - Chodź, przejdziemy się. - Zaproponowałem. Pokiwała głową i ruszyliśmy przed siebie.
    - Chciałbym Cię przeprosić za to co wczoraj zrobiłem ale... - Nie dokończyłem bo co miałem powiedzieć prawdę? Nigdy.
    - Nie szkodzi. - Powiedziała ledwo dosłyszalnie. Widać było że coś jest nie tak. Chodź czekajcie ja wiem co jest nie tak. Szybka przejściówka na Wiktorię: I co mówiłam że on z tym nie na poważnie. A ja co myślałam że on... W sumie to chciałam być jego przyjaciółką ale... Gówno! Przestań! Głupia ja... Wracamy do Steven'a: Może kiedyś jej powiem prawdę ale nie teraz. A może lepiej żeby wiedziała? Nie, ale nie mogę się powstrzymać. Steven głupi jesteś a przede wszystkim za stary.
    - Wiesz że bardzo Cię lubię? i wiesz że... - Nie dokończyłem bo przytuliła się do mnie.
    - Też Cię bardzo lubię i chcę żebyś był moim przyjacielem na zawsze. - Powiedziała. Westchnąłem, i co mówiłem że ona chce mnie tylko jako przyjaciela. Trzeba to skończyć bo mogę się nie powstrzymać.
    - ...Że nasze samochody zostały pod sklepem. - Dokończyłem.
    - Co?! A no tak. Musimy się wrócić. - Powiedziała i zawróciła. Przez całą drogę powrotną gadaliśmy i śmialiśmy się. Niestety myślę że tak szybko mi nie przejdzie. Kiedy doszliśmy na miejsce zaproponowałem że później do niej przyjdę. Chętnie się na to zgodziła. Zadowolony i jednocześnie zły na siebie pojechałem do domu gdzie moją lodówkę atakował Brad. Prawda że mam piękne życie?






WIKTORIA:






Jeśli chodzi o tą całą akcje ze Steven'em to...to nic. On nic nie czuję ja też, to znaczy chyba. Sama nie wiem, byliśmy, jesteśmy i raczej będziemy przyjaciółmi. Zostawmy to w spokoju. Teraz to ja chcę do domu. 10 minut później. Dojechałam pod naszą piękną chałupkę. Kiedy wysiadałam z samochodu przypomniałam sobie że muszę Łysej powiedzieć o tej babce co dzwoniła rano. Całe szczęście nie muszę leźć do Gunsów, podobno Mariola ich wykarmiła. Weszłam do domu a w nim jak zawsze siedziała sąsiadka. Coraz bardziej zaczynam ją lubić. Dlaczego? bo na stole stał gotowy obiad ale to nie wszystko. Oprócz tej babki w domu siedzieli nasi inni goście którzy również są tutaj dosyć często. a dokładnie David i Jon. 

    - To wy też się tutaj wprowadziliście? - Zapytałam śmiejąc się do chłopaków którzy ścigali się który pierwszy da mi buzi. Wygrał klawiszowiec.
    - Mmm...Tak ja zamierzam przywieść tu jutro swoje ciuchy a Jon'uś to się już chyba wprowadził bo twoją sypialnie zwiedzał. - Powiedział przytulając się do mnie.
    - Nie ładnie Jon. - Powiedziałam. Bon Jovi tylko uśmiechnął się do mnie i dał mi buzi w policzek. 
    - Dzień Dobry Pani Safanolopa! - Krzyknęłam do kobiety a ona podeszła do nas i próbowała odciągnąć ode mnie David'a który nie chciał mnie wypuścić. 
    - David'ku jak ją puścisz to dostaniesz ciasteczko. - Powiedziała staruszka a ja spojrzałam na nią wzrokiem pt. Na serio? O dziwo on posłuchał się jej i puścił mnie. Po chwili razem z Jon'em parsknęliśmy śmiechem.
    - Co wy ode mnie chcecie? - Zapytał Bryan. 
    - Na serio? Ciasteczko? - Powiedział wokalista. Klawiszowiec wzruszył tylko ramionami i poszedł do sąsiadki po "nagrodę".
    - Tak przekupuje się dzieci i...i chłopców z dziecięcymi mózgami. - Powiedziała do nas. Pan Bryan zmierzył nas morderczym wzrokiem i powiedział że za kare nie podzieli się ciastkiem. Chłopacy mieli dzisiaj jakiś specjalny dzień czułości bo na zmianę przytulali się do mnie i ogólnie nie mogłam ruszyć się z salonu. 
    - Dobra ja spadam się przebrać. - Powiedziałam i poszłam na górę do pokoju. Po drodze wpadłam do pokoju Wery żeby zobaczyć o której kończy prace. Gdzie ona ma ten grafik? Hyyy co to zdechła wiewiórka?! A nie to tylko stary kotlet...Co?! Stary kotlet?! Ale ona ma tu bałagan gorszy niż u mnie. O jest grafik przylepił się do biurka na obślinionego żelka. Obrzydlistwo. Kończy dopiero o 21:30. Poszłam do swojego pokoju. Znalazłam tam buty Weroniki-Ziemniaka Tempest. Co ona u mnie się ubierała? Znalazłam w szafce bluzkę z Aerosmith i czarne jeansy. Zaczęłam szybko się ubierać po jakiś 10 minutach zeszłam na dół. Pani Safanolopy nie było.
     - Gdzie sąsiadka? - Zapytałam.
     - Poszła do siebie. - Odparł David. Usiadłam koło niego na kanapie. 
     - Co jemy? 
     - Ty masz obiad w kuchni. - Powiedział Jon wskazując na stół. - Jedz bo pewnie już ostygło. - Ohh jak on o mnie dba.
     - Gdzie reszta chłopaków? - Tak, mam taką małą wiedzę że muszę ciągle pytać. 
     - Richie jest u Liv a Tico i Alec siedzą pewnie w jakimś barze. - Odpowiedział klawiszowiec siadając koło mnie przy stole. - Która godzina?
     - 16 - Powiedziałam. - Zaraz pewnie 17
     - Idę do kibla. - Mruknął Bon Jovi.
     - Dzięki za taką cenną informację. - Odpowiedział mu David.
     - Proszę bardzo, a gdyby tak mi się tam coś stało i długo bym nie wracał. Nie wiedziałbyś gdzie jestem.
     - Pffy nawet bym nie szukał. - Odparł Bryan. Siedzieliśmy sobie gadając w sumie o niczym. Po jakimś czasie wrócił Jon. 
     - Mój kochany David'zie musimy się zbierać. - Oznajmił.
     - Mhmm. - Mruknął wstając od stołu, pocałował mnie w policzek i poszedł się ubierać. Wokalista podszedł do mnie i wyszeptał na ucho:
     - Wpadnę po Ciebie w środę wieczorem. - Po czym pocałował mnie tak samo jak David. Pokiwałam głową na znak że się zgadzam. Zamknęłam za nimi drzwi i położyłam się na kanapie. Męczący dzień. W sumie to aż tak straszny nie był ale spać mi się chce. Kiedy leżałam przypomniało mi się że Steven ma jeszcze dzisiaj przyjść. Przykro mi najwyżej będzie musiał drzeć się żebym go wpuściła. Obróciłam się na bok i zasnęłam. Jakąś tam godzinę później... Obudziłam się a raczej coś mnie obudziło. Mianowicie pukanie do drzwi. Podniosłam się chwiejnie z łóżka i poszłam otworzyć drzwi. 
     - No nareszcie co ty tam robiłaś? Spałaś? - Zapytał Tyler.
     - No. - Odparłam krótko i usiadłam na kanapie a on obok mnie.
     - To co robimy? - Zapytał. - Bo głodny jestem.
     - Deser? - Zaproponowałam a on klasnął w ręce. Ruszyliśmy w kierunku kuchni. Steven nałożył na głowę czapkę kucharską Weroniki.
     - Prawda że słodko wyglądam? - Zapytał.
     - Nie, raczej tragicznie. - Powiedziałam i zdjęłam mu ją z głowy. Założył ją mi. - No ja wyglądam lepiej.
     - Nie dorównujesz mi urodą i słodkością. - Wzięliśmy się za lody z bitą śmietaną i owocami. Wyjęłam je z zamrażarki a Steven pokroił owoce. Wyciągnęłam bitą śmietanę z lodówki a Tyler wycisnął ją sobie do buzi. Oczywiście ubrudził sobie przy tym nos. Ja również nie mogłam pozostać czysta bo zaczął całować mnie w policzki i w nos. Tym o to sposobem byłam upaćkana w bitej śmietanie. 
     - Dziękuje Ci bardzo. - Powiedziałam biorąc do ręki ścierkę w zamiaru wytarcia się nią ale Steven miał inny pomysł bo zabrał mi ją z ręki. Polizał mnie po policzku.
     - Jesteś obrzydliwy. - Powiedziałam śmiejąc się i próbując mu się wyrwać. Skończyło się na tym że wytarłam się ścierką a Tyler stał cały upaćkany w śmietanie i patrzył na mnie tak jakby to była moja wina. 
     - Chodź tu! - Krzyknął i ze śmiechem przysunął mnie do siebie, mocno wtulając się we mnie. Usiedliśmy na łóżku a on wtulał się we mnie i mruczał. Jak kot Matko Boska...
        - Steven lody się rozpuszczą. - Powiedziałam próbując mu się wyrwać.
     - Już ich nie chce. - Powiedział i położył się a ja obok niego. - Teraz to spać mi się chce. - Przytulił się do mnie ale ja mu się wyrwałam i ułożyłam się wygodnie. 
     - Tak lepiej. - Mruknęłam. - Ja na serio idę spać ale najpierw schowam lody. - Powiedziałam i poszłam do kuchni. Schowałam lody i bitą śmietanę na swoje miejsce. Po czym skierowałam się na górę do pokoju.
     - A ty nie idziesz do siebie? - Zapytałam.
     - Nie. Śpię u Ciebie. - Powiedział a ja pokiwałam głową i poszłam na górę. Szybko się wykąpałam i weszłam do łóżka. Byłam strasznie śpiąca. Taa... Do łóżka władował mi się Steven. 
     - Wypad! - Powiedziałam sennie.
     - Cicho śpię tu z tobą i koniec. - Powiedział wtulając się we mnie. Westchnęłam i przykryłam się kołdrą. 
     - Ale zabierz te łapy. 
     - Nie bo mi zimno. - Powiedział śmiejąc się.
     - To się przykryj. - Wyszeptałam ze złością ale on delikatnie mnie pocałował w usta. No i przeżyłam taki trochę szok. 
     - Śpij. - Powiedział a ja uśmiechając się sama do siebie ułożyłam się wygodniej i zasnęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz