sobota, 8 marca 2014

Dodatek 1 - Muszę coś jej kupić.

To taki mały dodatek który nie ma nic wspólnego z opowiadaniem. 
.................................................................................................................



AXL:






 Ooo matko! Wstałem rano i czuję się jakby mi głowa miała zaraz wybuchnąć. Nigdy więcej nie idę do Metalliki na imprezę. Moje piękne, rude włosy potargały się przez noc, więc pierwsze co zrobiłem to poszedłem do łazienki je uczesać. Gdzie ona ją położyła?...UUU moja wczorajsza kanapka. Zjem ją, tylko co ona robi w łazience? A no tak przecież włożyłem ją sobie wczoraj do kieszeni od spodni. Pewnie Erin ją wyjęła przy praniu. To o kanapce mi mówiła żebym ją zabrał...aaa i wszystko jasne. Och dzisiaj dzień w którym będę musiał kupić coś dla tego prosiaka. A mianowicie dzień kobiet. Duff już od wczoraj srał ze strachu bo nie wiedział co kupić Mandy a dobrze o tym wie że jak nic jej nie kupi to się na niego obrazi. Hmm w sumie to ja bym się cieszył gdyby Erin się na mnie obraziła, taka cisza i spokój...ale ona żeby zrobić mi na złość pewnie by jeszcze ze mną gadała, więc ten plan nie wypali. A gdyby kupić jej coś brzydkiego albo taniego...może czekoladę. Pomyślmy nie za duży wydatek i chyba się ucieszy ale będzie mi wybrzydzać że za mało jej kupiłem i że się nie postarałem. A z resztą co mnie obchodzi czy będzie się jej podobać? Kupię i ma się cieszyć że chociaż pamiętałem. Gdy w końcu znalazłem szczotkę do włosów którą ta mała żmija położyła na najwyższej półce. Jak ona tam wlazła? Postanowiłem zawołać żyrafę. Z okazji dnia kobiet żeby nie budzić Erin nie darłem ryja z łazienki tylko zszedłem na dół w poszukiwaniu tej blond sieroty. Wszedłem do pokoju jego i Mandy ale go tam nie było. Gdzie on może być? W kuchni! na pewno. Zbiegłem na dół przewracając się o... Slash'a. Co on robi na schodach? spał tu?
    - Co ty tu robisz debilu? - Zapytałem cicho ale nie reagował. Kopnąłem go i powtórzyłem pytanie.
    - Śpię. - Odparł. Postanowiłem dalej nie wnikać w ten temat i spytałem o Duff'a.
    - W ogródku na hamaku lub pod. - Powiedział kudłacz. Co?! Mi po imprezie udało się dojść do domu, McKagan'owi niestety nie. Wzruszyłem ramionami i poszedłem do ogródka. Blondyna zastałem w pozycji bardzo śmiesznej dlatego na jego widok wybuchłem śmiechem. Jego głowa wbita była w ziemie gdzie OO...Baśka zasadziła kwiatki. No to McKagan nie żyjesz. Kopnąłem go w tyłek. Poderwał się przestraszony i zaczął wydmuchiwać z nosa ziemię.
    - Co ja tu robię?! - Zapytał.
    - Twoja małżonka nie dopilnowała żebyś wrócił wczoraj do domu. - Odparłem. - Chodź, tylko weź se wyjmij tą ziemie z nosa bo zasmarkasz nam chatę. - Powiedziałem. Duff poszedł za mną a po drodze zapytał dlaczego z tak miłą chęcią zabrałem go do domu. 
    - Mam dzisiaj dzień dobroci dla zwierząt. I jesteś mi potrzebny. - Odpowiedziałem. Kiedy byliśmy już w łazience  w mej łaźni. Kazałem mu ściągnąć szczotkę z szafki. 
    - Kto ją tam położył? - Zapytał głupio.
    - Duff, słonko przecież to jasne że Erin. 
    - Ale jak ona tam wlazła? 
    - Moja żona jest zdolna do wszystkiego. - Odparłem zadowolony że w końcu mogę uczesać włosy. - A teraz wyjdź! - Krzyknąłem wywalając go za drzwi. Zacząłem czesać swe piękne włosy. Gdy już skończyłem postanowiłem że zorganizuje śniadanie tzn. obudzę którąś z dziewczyn. Hmm...Erin, Mandy czy może Baśka o to jest pytanie. Stradlin'owej lepiej teraz nie denerwować bo jak się dowie że Duff rozwalił jej kwiatki...Będziemy musieli poszukać nowego basisty. Moja małżonka gotuje dobrze ale jej tego nie powiem, wtedy by wygrała tą wojnę. Po za tym jest dzień kobiet i ja tzn. któryś z chłopaków zrobi jedzonko. McKagan już na nogach, po Slash'u podepcze i już załatwione, Izzy'ego zaraz się obudzi tylko tak po cichu żeby nie budzić jego małżonki, a Adler to zaraz sam wstanie jak usłyszy słowa "Steven cukier Ci się skończył i nie mamy nic słodkiego" a przecież to nie prawda, w końcu ja jestem. Wszedłem po cichu do pokoju rytmicznego, dosłownie na paluszkach. Bądźmy szczerzy boję się wściekłej Baśki, jest pewnie jeszcze gorsza niż zła Mandy albo Erin.
     - Izzy.- Wyszeptałem mu do ucha.
     - Cicho kochanie, jeszcze śpię. - Odpowiedział odwracając się w moją stronę.
     - Aaaa! Axl...- Krzyknął ale zatkałem mu usta.
     - Cicho! chcesz ją obudzić?! Wstawaj. - Stradlin posłusznie wstał z łóżka. Włożył na siebie jakąś bluzkę i spodnie no i oczywiście beret. 
     - Co Ty ode mnie chcesz? - Zapytał szeptem.
     - Am. - Odparłem krótko. - Izzy, ja chce am. - Rytmiczny tylko pokręcił głową i wyszedł a ja oczywiście za nim z pokoju. Na dole, w kuchni spotkaliśmy Duff'a i Saul'a. A ja miałem taką ochotę kopnąć Slash'a.
     - No chłopy ruszyć dupy i zrobić mi tzn. dziewczyną śniadanie! - Rozkazałem. - Od teraz możecie na mnie mówić Kapitan William Axl Rose. 
     - No to Panie kapitanie mam jedno pytanie. Czy ty myślisz że jesteśmy głupi?! i że zrobimy tobie śniadanie!? - Krzykiem zapytał Hudson. O nie, nie na mojej warcie.
     - To am to nie dla mnie tylko dla naszych żon, sierżancie Hudson. - Odpowiedziałem.
     - To skoro on jest sierżantem to ja kim jestem? - Zapytał Adler który przed chwilą zszedł na dół. - Eee...też jesteś sierżantem.
     - To fajnie. Co na śniadanie? - Powiedział Steven klaszcząc w ręce.
     - Właśnie ustalamy kto je zrobi. - Odparł Izzy.
     - My je zrobimy poruczniku Stradlin. - Powiedziałem. - Ooo to skoro mówisz że jestem porucznikiem. Melduje się panie kapitanie. - Powiedział salutując.
     - No więc zarządzam abyśmy zrobili prawdziwe danie takie jak jajecznica a potem może jakaś mała impreza... - Z rozmarzenia wyrwał mnie sierżant McKagan. - A jak im się nie spodoba?
     - Musimy zrobić tak aby się im spodobało. - Odpowiedziałem.
     - A co wy na to żeby zaprosić wszystkie dziewczyny jakie znamy. - Zapytał Adler. Nawet dobry pomysł.
     - Znając możliwości Slash'a będzie ich trochę za dużo. - Powiedział Duff. Tak to też prawda.
     - Dobra słuchać mnie! Robimy tak, teraz strzelamy idealne śniadanie dla waszych dziewczyn i mojej małpy a potem robimy imprezę na którą zapraszamy wszystkich przyjaciół. Na bank się im spodoba. - Zarządziłem. Chłopaki zgodzili się i wzięliśmy się za robienie am.






WIKTORIA:





 Rano tzn. o jakiejś 10 postanowiłam wstać, no bo ile można spać. Kiedy uszykowałam się i zeszłam na dół, w kuchni zobaczyłam coś całkiem już dla mnie normalnego sąsiadkę. Przywitałam się z nią i zapytałam czy Weronika poszła do pracy jak się okazało tak. Podobno podwiózł ją Joey tak specjalnie z okazji dnia kobiet, przyniósł też kwiaty które stały teraz na stole w kuchni. Łysa i Tempest tak ładnie razem wyglądali. No nic ja miałam całe szczęście dzisiaj wolne. Włączyłam radio w którym leciała akurat piosenka Aerosmith "Cryin". No oczywiście zaczęłam się drzeć śpiewać. Niestety przerwał mi dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć. Okazało się że to Michael z kwiatami. UUU.
   - Cześć. - Przywitał się i pocałował mnie w policzek. -To dla Ciebie. - Z kuchni usłyszałam UUU. Zabije tą babę. 
   - Dziękuje. Wejdziesz? - Zapytałam. 
   - Przepraszam Cię ale nie mogę mam jeszcze parę spraw do załatwienia obiecuję że jeszcze się dzisiaj spotkamy... Dzień dobry pani Safanolopa! Dla pani też mam kwiaty. - Powiedział i wręczył bukiet kobiecie. - Do widzenia! - Krzyknął i wyszedł. 
   - Złoty chłopak z tego Michael'a. - Powiedziała sąsiadka choć teraz to już chyba nie sąsiadka hmm... jak ją będę teraz nazywać? Chyba wrócę do starej nazwy zabójca czekolady. Pokiwałam tylko głową i poszłam zanieść kwiaty do swojego pokoju. Gdy byłam na górze zadzwonił telefon.
   - Tak? - Zapytałam.
   - Witam tu sierżant Saul Hudson została pani zaproszona na wielka imprezę z okazji dnia kobiet. - Chyba już nie muszę pisać kto to powiedział.
   - Ohh kto ja urządza? 
   - My, oddział Guns N' Roses znani jako Z.P.K.P.T.C.M. - Odpowiedział.
   - Czyli?
   - Zabójczo Przystojni Kulturalni Panowie Tworzący Czadową Muzykę. A ty co myślałaś?
   - Zarozumiałe Pomidory Które Potrafią Trawić Całą Małpę. - Odpowiedziałam. 
   - Naprawdę? No to panowie mamy nową i ciekawszą nazwę! - Krzyknął do chłopaków. - To przyjdziecie z Weroniką? 
   - Tak przyjdziemy. - Powiedziałam.  - Muszę już kończyć bo głodna jestem. Cześć. 
   - Do zobaczenia. - Odpowiedział. Wyszłam z pokoju i zeszłam na dół do tej babki...muszę dowiedzieć się jak ma na imię. W radiu leciało "Blaze of Glory" Jon'a. Zaczęłam cicho śpiewać. Dobra poddaję się i tak będę mówić na nią sąsiadka, więc gdy zeszłam zobaczyłam że sąsiadki nie ma. Przecież przed chwila tu była, nigdy jej nie ogarnę... Może znowu wyszła przez okno? Nie. Pewnie w końcu poszła do siebie. Cisza, spokój ale jestem głodna jednak ona do czegoś się przydaję. Uwaga nigdy nie myślałam że to powiem albo o tym pomyśle ale chce aby pani Safanolopa tu przyszła i zrobiła mi jedzenie. Zaczęłam bezsensownie wgapiać się w lodówkę. Po chwili ją otworzyłam i patrzyłam się na jej zawartość. Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. może to ona...nie to nie może być ona. Przecież zawsze włazi tu bez pukania i mnie straszy. Otworzyłam drzwi okazało się że to Steven i Joe. Całe szczęście zrobią m i coś do jedzenia. Hmm odkąd ta babka się tu wprowadziła strasznie się rozleniwiłam.
   - Wpuścisz nas czy będziesz się tak gapić? - Zapytał Perry. 
   - No przestań Joe w końcu jest co podziwiać. - Powiedział Tyler. 
   - No właźcie przecież otworzyłam wam drzwi i wcale się na was nie gapię. Ja podziwiam widoki. - Odparłam z uśmiechem. Chłopaki weszli do domu i usiedli na kanapie.
   - To który zrobi mi śniadanie? - Zapytałam. Steven i Joe popatrzyli na mnie jak na idiotkę. - No co? Jestem głodna a Safanolopa sobie poszła. Po za tym jest dzisiaj dzień kobiet. - Perry tylko westchnął. Wstał i poszedł w stronę kuchni ale zobaczył że Tyler za nim nie idzie, więc wrócił się i walnął go w łeb. 
   - Chodź! - Poszli razem zrobić mi śniadanie a ja włączyłam telewizje. Nie leciało w niej nic ciekawego więc po paru minutach skakania po kanałach znudziło mi się to i go wyłączyłam. Weszłam do kuchni żeby zobaczyć jak im idzie robienie śniadania. Okazało się że już kończyli.
   - Żryj ale potem nie narzekaj że ci kwiatów nie kupiłem. - Powiedział Steven podając mi talerz z kanapkami. No to pora zabawić się w Axl'a.
   - Nie postaraliście się. To tylko kanapki liczyłam na coś...- Chciałam powiedzieć niezwykłego i że mnie zaskoczycie ale przerwał mi Joe.
   - Przestań. Nie dobijaj mnie już bardziej. - Powiedział. - Ten debil przyszedł mnie dzisiaj obudzić o 6 rano i jeszcze miał pretensje że nie chciałem wstać. A to tylko dla tego że chciał być pierwszy w...- Nie dokończył bo Steven Małpa Tyler mu przeszkodził.
   - Cicho siedź pół mózgu! A ty jedz a nie marudzisz.- Kiedy zjadłam Perry zaproponował żebyśmy się przeszli:
   - Chodź musimy wyprowadzić Steven'a bo widzisz jak się wierci.- Tak więc poszliśmy na spacer podczas którego Tyler bił Joe za to "musimy wyprowadzić Steven'a...". Spacer Idealny. Uwielbiałam z nimi przebywać. Nagle wszyscy z daleka zobaczyliśmy Caroline córkę Perry'ego. 
   - Caroline! Ej! Chodź tu do nas! - Krzyczał Tyler. Dziewczyna usłyszała go i podbiegła do nas. 
   - Cześć tato, wujku. Cześć Wiktoria. - Powiedziała czarnowłosa dziewczyna o brązowych oczach. Była bardzo podobna do Joe. Miała dopiero 17 lat.
   - No gdzie się wybierasz? - Zapytał podejrzliwie jej "wujek".
   - Steven to nie przesłuchanie. A zresztą co Cię to obchodzi gdzie ona idzie, jest już prawie dorosła. - Odparłam.
   - Hmm...Nie jest ale w końcu to Joe jest jej ojcem więc niech on na nią krzyczy. No Perry do roboty! 
   - Taa... Dzięki wujku że tak o mnie dbasz ale ja już muszę iść. - Powiedziała i miała już iść ale Joe nagle się "obudził".
   - Czekaj! O której wrócisz do domu? - Zapytał.
   - Wieczorem ale jeśli tak bardzo was to ciekawi idę do Liv. - Powiedziała a Tyler wystrzelił. 
   - O właśnie powiedz jej że ją zamorduje jak nie przyjdzie do mnie jutro na obiad i niech przestanie szlajać się z tym Richie'm. - Powiedział.
   - Ok. To ja idę. Cześć! - Powiedziała i poszła w inna stronę. - Myślałam że lubisz Richie'go. - Powiedziałam do niego. 
   - Lubię go ale tylko wtedy gdy nie ma go z moją córką. A ty co popierasz ten związek? - Zapytał.
   - Nie, nie popieram go bo Richie jest mój. - Powiedziałam i wystawiłam język Steven'owi.
   - Ej! Ty jesteś moja! - Krzyknął i się do mnie przytulił ale go odepchnęłam.
   - Chyba w snach! - Powiedziałam śmiejąc się. 
   - O to kto jest czyj pobijecie się innym razem bo teraz to głodny jestem. - Powiedział Perry. Zdecydowaliśmy że zobaczymy jak idą przygotowania do dnia kobiet oddziałowi Z.P.K.P.T.C.M. i tam Joe coś sobie zje. Przez drogę Tyler też zgłodniał i kazał nam ruszyć dupy bo "Wielki Pan Tyler jest głodny". Tak, tak dokładnie powiedział. Dlatego więc przez następne półgodziny musiałam wysłuchiwać jego jęków i stękań że wcześnie musiał dzisiaj wstać i że teraz jest głodny. Kiedy doszliśmy do domu Gunsów Joe i Steven wpadli tam bez pukania. Z krzykiem "głodni". Po chwili ja też weszłam do środka ale zostałam szybko wywalona.
   - Wiktoria wypad! Żadna dziewczyna nie wejdzie tu do wieczora! - Krzyknął Duff który stał na czatach.
   - A gdzie reszta dziewczyn? - Zapytałam ale zagłuszył mnie krzyk z kuchni. - Aaaaa!!! Kapitan Axl się pali! AAA!!! - Blondyn nawet się nie ruszył.
   - Nie pójdziesz zobaczyć co się stało? - Zapytałam.
   - Nie. - Odparł krótko. Z kuchni wyszedł Rose z podpalonym butem. Zaczęłam się śmiać.
   - No i z czego się ryjesz?! Każdemu może się zdarzyć przy przygotowywaniu imprezy. - Powiedział idąc na górę zapewne po to aby się przebrać bo był cały upaćkany w czymś białym. To chyba krem ale pewna nie jestem. 
   - O już jesteś... - Powiedział Slash w czapce kucharskiej na głowie. Słodziaśnie, muszę powiedzieć. - Dziewczyny są w ogródku. - Kiwnęłam tylko głową i właśnie tam się udałam. Trafiłam w środek bardzo interesującej rozmowy.
   - ...No i ja wtedy powiedziałam: "Duff bierzemy te pomarańcze". - Mówiła Mandy która leżała na leżaku. Miała na sobie okulary przeciw słoneczne w kształcie gwiazdeczek i słomiany kapelusz. W ręce trzymała sok.
   - Nareszcie jesteś. - Zwróciła się do mnie Barbara. 
   - Taa... trochę mi to zajęło ale już jestem i też żądam leżaka. - Powiedziałam a potem z zaskoczeniem zobaczyłam że Izzy i Steven A. przynoszą dla mnie leżak.
   - A im co jest? - Zapytałam.
   - Głupieją bo chcą się podlizać i tyle. - Powiedziała Erin.
   - I bardzo dobrze. A ty Erin wiedziałaś że to Axl na to wpadł? - Zapytała McKagan'owa. Rose tylko uśmiechnęła się i powiedziała.
   - Jest okropnym głupkiem ale czasami pokazuje że mu zależy.
   - No ja się nie mogę doczekać co dostanę od Izzy'ego. - Gadała cały czas Baśka która widocznie była podekscytowana dniem kobiet. Do ogródka wszedł Steven T. 
   - Witam panie, proszę wszystkiego najlepszego...- Dał każdej z dziewczyn kwiatka. - A tobie zrobiłem żarcie więc prezent dostałaś. - Powiedział uśmiechając się do mnie tajemniczo i usiadł koło mnie na leżaku.
   - Spadaj! bo zarwiesz ten leżak. - Powiedziałam próbując zepchnąć z niego Tyler'a. Niestety nie udało się. On za to wstał i zwalił mnie na ziemie.
   - Teraz masz dla siebie cały trawnik i myślę że go nie zarwiesz. - Powiedział uśmiechając się.
   - Jesteś okropny. - Powiedziała Stradlin'owa. 
   - Ohh ja o tym wiem. - Odparł i rozłożył się wygodnie na leżaku. Podniosłam się z ziemi i zabrałam Steven'owi mój sok, po czym usiadłam mu na kolanach.
   - Wiesz że ten leżak może na serio się zarwać. - Powiedział zadowolony i objął mnie w pasie.
   - Wiem o tym ale jak tak się o niego martwisz to możesz zejść. - Odparłam. On tylko pokręcił głową i wrócił do poprzedniej pozycji. - Ja mówiłam na serio. Zejdź.
   - Nie zamierzam. - Powiedział.
   - Dobra to Steven powiedz mi bo nie wytrzymam co oni tam robią? - Zapytała Baśka.
   - Gdybym Ci powiedział nie byłoby niespodzianki. - Ona tylko prychnęła ze złości. 
   - Oj Basiu, Basiu... - Mówiła Mandy. - Nadal się nie nauczyłaś że w tym domu jak coś chcesz musisz to zrobić samemu.
   - Więc zakradamy się tam i podglądamy? - Zapytała Erin a my pokiwałyśmy głowami.
   - Ja mogę udać że nic nie słyszałem. - Powiedział Tyler. Nagle do ogródka wszedł Joe.
   - O już jesteś a ja myślałam że zginąłeś tam w kuchni...- Powiedziałam ale Steven mi przerwał.
   - Ale spokój by był...
   - Tak udało mi się przeżyć, nigdy więcej nie dopuszczajcie ich do gotowania. - Odpowiedział Perry. Powiedziałyśmy Joe że musimy iść coś zobaczyć. W sumie to nawet go to nie obchodziło i wymknęłyśmy się do domu. Oczywiście nie mogłyśmy tak po prostu wejść drzwiami bo Duff by nas zauważył. My weszłyśmy przez okno. 
   - Dobra, McKagan stoi w przedpokoju, więc my musimy przejść bardzo cicho z łazienki do kuchni. - Mówiła Rose. Tak o to rozpoczęła się super tajna akcja. Udało nam się to bez najmniejszych problemów, może dlatego że wybrali sobie kiepskiego stróża. Duff wolał pospać sobie na fotelu niż pilnować czy nie wejdziemy do domu. Plan by wypalił gdyby nie głupi beret Stradlin'a który spadł z szafki, ponieważ McKagan położył sobie na niej nogę.
   - Co wy tu robicie?! - Zapytał Izzy który przyszedł poprawić beret.
   - A co już do własnego domu nie można wejść?! - Odpowiedziała pytaniem Mandy.
   - Idźcie stąd! - Krzyknął rytmiczny wywalając nas z domu.
   - Podejrzewałem że to się tak skończy. - Powiedział Steven.
   - Mogło się udać. To wszystko wina Duff'a. - Powiedziała McKagan'owa. 
   - Steven złaź z mojego leżaka! - Krzyknęłam.
   - Usiądź mi na kolanach. - Powiedział Tyler a ja wykonałam polecenie. Muszę powiedzieć że było wygodnie. Nagle zadzwonił telefon Joe.
   - Co oni ode mnie chcą? A to ona...Tak? Caroline co się stało? - Zapytał. - Taa możesz przyjść bo ja też tam będę tzn. już jestem...Tak też jest, nie tylko ona będzie więc będziesz miała z kim pogadać...Liv też przyjdzie?...O to dobrze...tak, to cześć.- Skończył gadać. - Caroline i Liv też przyjdą na imprezę. - Zwrócił się do nas.
   - Joe jeśli twoja córka się zatruję to nie posądzaj mnie o to. - Powiedziała Erin. - Tylko chłopaków. 
   - Właśnie a wy nie pomagacie? - Zapytała Barbara.
   - Nie, my odpoczywamy. - Odparł Tyler wtulając się we mnie. 
   - Idźcie im trochę pomóc. - Powiedziałam. - Bo jak tak dalej pójdzie to dziewczyny nie będą miały gdzie gotować.
   - Chodź małpo pomożemy im. - Powiedział Perry idąc w stronę domu.
   - Ja nigdzie nie idę wygodnie mi tutaj. - Odparł Steven.
   - Ale mi nie więc wypad! - Krzyknęłam. Tyler posłusznie wstał i poszedł razem z Joe do domu. Wow pierwszy raz się mnie posłuchał. Usiadłam wygodnie na leżaku. Była wtedy jakaś 14. Resztę czasu spędziłyśmy na odpoczywaniu i gadaniu.


                                      .....................................................




W tym czasie nasz kochany Axelek rozmyślał nad tym co kupić Erin. Taa...no to przyszła kolej na mnie, Duff kupił Mandy wielkiego czekoladowego misia. Bo ona uwielbia duże czekoladowe figurki. A co lubi Erin? No jasne że mnie uwielbia...ale nie ucieszy się jak powiem że to ja jestem jej prezentem na Dzień Kobiet. A może by tak też kupić jej coś z czekolady? Nie, będzie narzekać że się nie postarałem i że ściągnąłem pomysł z McKagan'a. To może by tak kupić jej kwiaty? Tak, kwiaty ale nie byle jakie kwiaty to będzie największy bukiet kwiatów jaki widziała w życiu. Tak o to nasz kochany pan wokalista postanowił iść do kwiaciarni. Oczywiście zrobił tam awanturę bo babka która sprzedawała nie chciała przyjąć zamówienia na wielki bukiet tulipanów dla pani Rose. Zły, smutny i zawiedziony obsługą w kwiaciarni Axl wrócił do domu żeby zwierzyć się Izzy'emu z tego strasznego dnia.
   - ...No i ja wtedy tam poszedłem i powiedziałem jej że chce wielki bukiet tulipanów, a ona mi na to: było trzeba zamówić wcześniej. Rozumiesz to? i co ja jej teraz kupię?
   - No, a nie możesz iść do innej kwiaciarni albo do Marioli, ona ma przecież wszystko. - Odparł Stradlin.
   - No przecież...Dzięki Iz! - Krzyknął i wybiegł z domu. Po jakiś 10 minutach był w kiosku Marioli ale nie zastał tam właścicielki tylko jej córkę Wendy. 
   - O cześć Wendy wszystkiego najlepszego! - Krzyknął do niej choć stała blisko. Nawet pamiętał żeby złożyć życzenia.
   - Cześć i dzięki a co ty tak tu biegłeś? widziałam jak potrąciłeś jakąś staruszkę. - Powiedziała.
   - Może...a zresztą nie ważne masz może bukiet tulipanów?  tylko duży a najlepiej ogromny.
   - Mam. - Powiedziała nachylając się pod ladę, wyjęła stamtąd wielki bukiet tulipanów. - Proszę. - Axelek wyjął pieniądze i dał je Wendy.
   - Wpadnij do nas na imprezę o 18:00. - Powiedział.
   - Chętnie to pa bo zajmujesz kolejkę, inni ludzie też chcą coś kupić. - Odparła. Kiedy Axl się odwrócił zobaczył za sobą długą kolejkę. Szybko pobiegł do domu z krzykiem: Mam! 



                            ..........................................



   - Ale co on ma? - Zapytała Baśka.
   - Na pewno nie mózg. - Odparła Erin kładąc się na leżaku. Ja sobie wygodnie leżałam na trawniku i podziwiałam widoki, czyli jak to Slash i Steven A. męczyli się z rozłożeniem stołu.
   - Nie, to nie w tą stronę głąbie! - Krzyczał Saul.
   - O nie jak będziesz tak na mnie krzyczeć to sam sobie to rób! - Powiedział obrażony Adlerek. Hudson pokręcił tylko głową i próbował jakoś namówić przyjaciela do pomocy. Po pewnym czasie zadowolony, z nie wiadomego powodu, Steven wrócił do pracy. Po półgodzinnym męczeniu się i krzykach chłopakom udało się rozłożyć stół ( z małą pomocą Mandy.) Wrócili do kuchni z której co chwilę słychać było krzyki np. takie: Nie, o nie moje włosy!, Aaa ciasto się pali!, Tyler nie jedz tego! lub Bach?! co ty tu robisz?! Normalka kiedy chłopaki gotują. My siedziałyśmy cały czas zastanawiając się co oni tam robią. Raz nawet z kuchni wypadł Jon Bon Jovi którego tam nawet nie było, więc trochę się martwiłyśmy o kuchnię bo taka mieszanka w jednym pomieszczeniu...Nagle zobaczyłyśmy że ktoś parkuję pod domem, okazało się że to Weronika i Joey. No nareszcie ile ona siedziała w tej pracy, przecież już po 16.
   - Gdzie ty tyle czasu byłaś? - Zapytałam jednocześnie spychając z mojego leżaka Jon'a który usiadł na nim.
   - W pracy. - Odparła i usiadła razem z Tempest'em na leżaku. UUU tak razem. Siedzieliśmy tak sobie aż do tej, dzisiaj wyjątkowej godziny, 18 o której wszyscy przyleźli do ogródka Gunsów. Chłopacy składali nam życzenia, oczywiście pojawiły się też Caroline i Liv ale najbardziej zaskoczył mnie jeden gość a był nim Michael Jackson.
   - Co ty tu robisz? - Zapytałam zadowolona.
   - A co nie podoba ci się że tu jestem mogę sobie pójść...
   - Nie! Bardzo się cieszę że przyszedłeś. - Powiedziałam razem poszliśmy zobaczyć co Gunsi ugotowali. to dopiero będzie horror. Do ogródka weszli Duff i Slash w takich słodkich fartuszkach. Na tacach mieli jakieś jedzenie które wyglądało nawet na jadalne.
   - Już się boję. - Wyszeptała pani Rose. Jak się okazało jedzenie nie tylko wyglądało na jadalne ono było jadalne! Oczywiście najpierw testowaliśmy na Kirk'u czy się nie zatruje. Prawie każdy z panów przyniósł kwiaty. Axl zaczął się drzeć:
     - No i co Erin jednak potrafię coś zrobić a tak w ogóle to wszystkiego najlepszego kochanie! - Krzyknął dając swojej żonie wielki bukiet tulipanów. Erin która akurat piła wodę wypluła ją na ziemie i rzuciła się na Rose'a przytulając go. McKagan'owa również ucieszyła się ze swojego prezentu. A pani Stradlin od Izzy'ego dostała bukiet kwiatów. Nawet Wera dostała kwiaty od Joey'a. Jak dla mnie Dzień Kobiet idealny ale okazało się że to nie koniec wrażeń bo pan Tyler coś jeszcze planował. Podszedł do mnie z wielkim bukietem kwiatów i oczywiście czekoladą.
   - Miałem Ci już nic nie kupować ale... - Powiedział i wręczył mi prezent chciał dokończyć ale pocałowałam go w policzek.
   - Dziękuję.  -Powiedziałam. Reszta imprezy przebiegała spokojnie tylko Steven A. i Wendy chyba się sobie spodobali bo ciągle razem rozmawiali i śmiali się. Normalnie jak Weronika i Joey. Można powiedzieć że był to bardzo udany Dzień Kobiet. 
    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz